Niezbędnik

Zrób sobie islam

Jaki kłopot muzułmanie mają ze swoją religią, a my z nimi

Pierwsza modlitwa w berlińskim meczecie pod wezwaniem Awerroesa i Goethego prowadzona przez dwoje imamów, mężczyznę i kobietę. Pierwsza modlitwa w berlińskim meczecie pod wezwaniem Awerroesa i Goethego prowadzona przez dwoje imamów, mężczyznę i kobietę. Sean Gallup / Getty Images
Kolejne europejskie rządy próbują tworzyć oficjalną religię, która ułatwiłaby integrację muzułmanów. Ale bez udziału samych zainteresowanych to się nie może udać.
Kaplica protestanckiego kościoła św. Jana przy ul. Alt-Moabit w Berlinie, w której mieści się meczet Awerroesa i Goethego.Arco Images GmbH/Forum Kaplica protestanckiego kościoła św. Jana przy ul. Alt-Moabit w Berlinie, w której mieści się meczet Awerroesa i Goethego.
Współcześni islamscy terroryści często nie pochodzą ze środowisk religijnych i szukają grupy, która zapewni im silne poczucie wspólnoty. Współcześni islamscy terroryści często nie pochodzą ze środowisk religijnych i szukają grupy, która zapewni im silne poczucie wspólnoty.

Liberalny meczet pod wezwaniem Awerroesa i Goethego zaprasza wszystkich muzułmanów. Bez względu na religijną denominację czy orientację seksualną. Podczas otwarcia rok temu jego budynek na berlińskim Moabicie pękał w szwach, choć głównie za sprawą niemieckich i zagranicznych mediów. Jego pomysłodawczyni Seyran Ateş, prawniczka i działaczka feministyczna tureckiego pochodzenia, przedstawiła wówczas wizję islamu europejskiego, opartego na zachodnich wartościach, z równouprawnieniem płci włącznie. Stąd pierwszą modlitwę poprowadziło dwoje imamów, mężczyzna i kobieta (oczywiście bez nakrycia głowy). Jest to zresztą prawdopodobnie jedyny meczet w Europie, gdzie kobiety i mężczyźni mogą modlić się ramię w ramię w jednym pomieszczeniu. Problem w tym, że nie chcą się modlić.

Z entuzjazmem pomysł liberalnego meczetu przyjęły media ogólnokrajowe. „Frankfurter Allgemeine Zeitung” pisała, że „takie miejsca niosą nadzieję na pełnowartościowe społeczeństwo, w którym każdy poczuje się obywatelem”. Michael Müller, socjaldemokratyczny burmistrz Berlina, uznał go za „żywy pomnik udanej integracji muzułmanów i symbol otwartych Niemiec”. Meczet powstał zresztą przy finansowym wsparciu władz lokalnych, a nawet federalnych... I przy niemal jednogłośnym sprzeciwie lokalnej społeczności muzułmańskiej. Jej liderzy do dziś przekonują, że to meczet nie dla muzułmanów, tylko dla niemieckich elit, na poprawę samopoczucia. Otwarcie nawoływali do bojkotu tego miejsca i oczywiście nie stawili się na otwarciu.

Wymyślony przez Europejczyków liberalny meczet w Berlinie przez większość czasu stoi dziś pusty i jest raczej turystyczną ciekawostką niż ośrodkiem życia religijnego. Kreowany wciąż na nowo przez Europejczyków liberalny islam również jest dziś prawie pusty. Odkąd Europa za sprawą Napoleona zaczęła mieć polityczne interesy w świecie muzułmańskim, próbuje dopasować islam do swoich potrzeb. W XIX w. taki wymyślony islam był narzędziem sprawowania kolonialnej kontroli. Dziś Europejczykom marzy się liberalny islam jako sposób na dopasowanie muzułmańskich imigrantów do Zachodu oraz jako szczepionka chroniąca tę mniejszość przed islamskim radykalizmem. Problem w tym, że tak jak w przypadku liberalnego meczetu w Berlinie nikt nie zapytał muzułmanów o zdanie.

1.

Odgórna europeizacja islamu, jakkolwiek ten termin rozumieć, to pomysł nienowy. Stosowany w wielu zachodnich krajach, na razie bez widocznych rezultatów, ale z wielkim politycznym zapałem. Szczególnie nad Sekwaną. Kolejne francuskie rządy nieprzerwanie od lat 80. XX w. próbowały zorganizować islam po swojemu. Z własnymi pomysłami wychodzili prezydenci François Mitterrand i Jacques Chirac. Dziś z nie mniejszym entuzjazmem robi to Emmanuel Macron. Jak przystało na byłego bankiera inwestycyjnego, zapowiedział, że jeszcze w tym roku przedstawi plan restrukturyzacji francuskiego islamu. Doradza mu w tej sprawie inny były bankier, jego kolega z Rothschilda, Hakim El-Karoui. Obaj panowie są z elity, w szytych na miarę garniturach. Obaj twierdzą, że islam pasuje do Francji, ale trzeba go poprawić. Chodzi więc o promowanie przez państwo takiej wersji islamu, która – jak twierdzi El-Karoui – „jest praktykowana w pokoju, przez wiernych, którzy nie będą mieli potrzeby głośno wyrażać swojej wiary”.

Według El-Karouiego (a więc i Marcona) „Francja ma problem z islamem”. W ciągu trzech ostatnich lat z rąk ludzi określających się jako islamiści zginęło we Francji 230 osób. Według ośrodka badawczego Soufan w tym samym czasie prawie dwa tysiące obywateli francuskich wyjechało na Bliski Wschód prowadzić dżihad. El-Karoui uważa, że z taką radykalizacją należy walczyć, m.in. rozszerzając zakaz zakrywania włosów, który dziś obowiązuje tylko na uczelniach. Bo jest on sprzeczny z zasadą laïcité, a chusta, jako „polityczne narzędzie opresji”, łamie również zasadę égalité. W swojej książce „L’islam, une religion française”, z księgową precyzją podaje kolejne rozwiązania. Jednym z nich ma być islamska konsumpcja – El-Karoui proponuje, aby dodatkowo opodatkować mięso halal (opłaty za certyfikaty) i w ten sposób finansować francuskie meczety, które obecnie – często wbrew prawu – finansowane są z zagranicy.

El-Karoui do końca bronił też jednego z najbardziej osobliwych pomysłów na deradykalizację islamu. W 2016 r. w odnowionym zamku nad Loarą otwarto centrum, w którym młodzi, podejrzani muzułmanie mieli się uczyć francuskiej kultury i historii oraz zasad „prawdziwego islamu”. Pomysł od razu wywołał kontrowersje, obrońcy praw człowieka krytykowali izolację młodych mężczyzn od rodzin. Skarżyli się również sąsiedzi zamku, którzy mieli żyć w ciągłym strachu przed ewentualnymi zbiegami. W 2017 r. placówkę zamknięto, wstrzymano też prace nad otwarciem kolejnych 12, uznając projekt za całkowitą porażkę.

2.

Już wtedy we Francji pojawiły się głosy, że cała ta deradykalizacyjna ofensywa jest źle zaplanowana. – Przekonywanie muzułmanów, że źle rozumieją islam, jest skazane na porażkę – mówi Ian Buruma, pisarz i historyk, zajmujący się islamem w Europie. – Nie ze względu na słabość argumentów, ale z powodu naturalnego odruchu buntu tożsamościowego. Buruma uważa, że dziś w byciu europejskim muzułmaninem bardziej chodzi o tożsamość kulturową niż religijną. To w dużej mierze sposób na podkreślenie swojej odrębności od Zachodu, ale też przyczyna dyskryminacji i prześladowań. Między religią i kulturą istnieje naturalny związek, ale kultura wciąż ewoluuje, co widać chociażby w różnicach między zachodnimi społeczeństwami w latach 50. i współczesnymi. Religia z kolei zamraża kulturę w czasie. Dogmatyzuje ją i powstrzymuje jej ewolucję.

Tak rozumiany islam, jako swego rodzaju zamrażarka kulturowa, nie jest ani religią pokoju, ani religią wojny. Jest po prostu religią, jak każda inna. Trudno spierać się z twierdzeniem, że Koran zainspirował wielu ludzi do terroryzmu. Ale można na to spojrzeć z innej strony, jak przekonuje Akbar Ahmed w głośnej ostatnio książce „Journey Into Europe. Islam, Immigration, and Identity”: czy to, że wielu Żydów je wieprzowinę, oznacza, że judaizm na to zezwala? To właśnie jest różnica między religią i jej wyznawcami, twierdzi Ahmed. Jeśli zredukujemy religię do zbioru doktryn opierających się na jakimś tekście objawionym, wówczas nie dopuszczamy możliwości reformacji. Można jednak przyjąć, że dana religia jest tym, w co aktualnie wierzą jej wyznawcy. Stary Testament pełny jest przerażających zaleceń, prosto z epoki brązu. Ale chrześcijanie już dawno nie odczytują tych fragmentów wprost. Dlaczego miałoby być inaczej z islamem?

Muzułmanie inaczej niż chrześcijanie czy Żydzi traktują swój tekst objawiony. W przypadku Biblii i Tory mamy do czynienia z tekstami spisanymi (tylko) z boskiej inspiracji. Natomiast Koran według praktycznie wszystkich muzułmanów jest napisany ręką Allaha. Nie ma tu miejsca na perspektywę proroka, liczy się każda litera i przecinek. Stąd możliwy wniosek, że zreformować się może nie islam, ale muzułmanie. Nie pomoże tu najdoskonalsza gimnastyka interpretacyjna i przekonywanie, że tam, gdzie jest napisane „zabijaj” tak naprawdę chodzi o słowo „kochaj”. „Muzułmanie sami muszą zapragnąć liberalnego islamu, wtedy znajdą na niego sposób” – pisze Ahmed.

3.

Debaty o liberalnym islamie są niemal tak stare, jak sama idea liberalizmu. Już wśród muzułmanów, którzy w XIX w. zetknęli się z Europą, pojawiły się pomysły na modernizacje swojej religii. Nie widzieli oni sprzeczności między islamem i wolnością, tolerancją, prawami człowieka czy rządami prawa. Nie proponowali może świeckiego państwa na wzór francuski, ale nie różnili się pod tym względem od współczesnych im wyznawców hinduizmu, judaizmu czy również chrześcijaństwa.

Znawca islamu w Europie Jonathan Laurence uważa, że dzisiejsze „problemy z islamem” to tylko czkawka po błędzie, który Europejczycy popełnili ponad sto lat temu. Latem 1916 r. brytyjski rząd zaczął podburzać arabskich poddanych osmańskiego sułtana, aby w ten sposób wyłączyć Turcję z wojny. Doprowadziło to do zajęcia przez buntowników (i Brytyjczyków) świętych miejsc islamu: Jerozolimy, później także Mekki i Medyny. Jako alternatywę dla władzy Osmanów Londyn najpierw zaproponował dynastę Haszymidów, która do dziś rządzi w Jordanii, ale największym wygranym okazała się rodzina Saudów.

Późniejszy upadek imperium osmańskiego i likwidacja kalifatu, zdaniem Laurence’a, stworzyły próżnię zapełnioną przez znacznie radykalniejsze ośrodki władzy religijnej, w tym ostatnio przez kalifat ogłoszony przez Abu Bakra, przywódcę tzw. Państwa Islamskiego. Stosunkowo liberalny osmański islam, który funkcjonował w demokratyzującym się imperium, został zastąpiony przez religię fundamentalistyczną, wywodzącą się wprost ze społeczeństw trybalnych, w dodatku nienaruszoną spotkaniem z zachodnią nowoczesnością. Laurence uważa za wysoce naiwne twierdzenie, że europejski islam można odgrodzić od takiego islamu, szczególnie w wersji saudyjskiej, za którą stoją miliardy petrodolarów. Pytanie raczej, jak kontrolować jego wpływy w Europie.

4.

We Francji hasło odgrodzenia francuskiego islamu od zagranicznych wpływów wypromował jeszcze jako szef MSW Nicolas Sarkozy. Z jego inicjatywy powstała Francuska Rada Religii Muzułmańskiej (CFCM), która miała się zająć m.in. szkoleniem imamów, regulacją rynku halal i budowaniem meczetów. Jak mówił wówczas sam pomysłodawca, „chodzi o stworzenie umiarkowanego, liberalnego islamu”. Takie właśnie, sankcjonowane przez państwo, wydobyte z piwnic i garaży wyznanie miało tworzyć dobrych obywateli.

Projekt Sarkozy’ego okazał się zupełną klapą. Według raportu z 2011 r. przygotowanego przez prestiżowy Instytut Mointagne, francuscy muzułmanie, szczególnie ci nowo przybyli, w coraz mniejszym stopniu podzielają republikańskie wartości, a religia niemal zupełnie zdominowała ich tożsamość. Autorzy raportu ostrzegali również, że rośnie liczba miejsc na mapie Francji, w których krajowe prawo ustąpiło de facto miejsca szariatowi. Te obserwacje potwierdzają współcześni francuscy badacze. Według Gillesa Kepela radykalni imamowie, koncentrując się na społecznej marginalizacji muzułmanów, stworzyli we Francji równoległe społeczeństwo, które na co dzień rządzi się szariatem. Na przedmieściach dużych miast powstało tak wiele podziemnych meczetów i sal modlitewnych, że państwo nie jest w stanie ich kontrolować. – Nawet meczety certyfikowane, które miały być wizytówką francuskiego islamu, nabrały wyraźnego, narodowego charakteru, przy czym nie jest to charakter francuski, ale algierski, marokański lub tunezyjski, w zależności od pochodzenia imama.

Według Kepela na ponad dwa i pół tysiąca meczetów we Francji 800 jest „marokańskich”, 600 „algierskich” i ok. 400 „tureckich”. Dla przykładu, rząd francuski już w 1957 r. przekazał Wielki Meczet w Paryżu pod kontrolę algierskiego stowarzyszenia religijnego, od lat 80. ten meczet jest bezpośrednio finansowany przez Algierię. Podsumowując, zaledwie co trzeci meczet we Francji można uznać za niezależny od zagranicznego finansowania, tylko 30 proc. imamów ma francuskie obywatelstwo, a 40 proc. nie mówi nawet po francusku.

5.

Sprowadzanie z zagranicy imamów, bez znajomości języka i kultury, aby obsługiwali miejscowych muzułmanów, to przypadłość ogólnoeuropejska. Dziś największymi eksporterami takich imamów i jednocześnie największymi sponsorami europejskich meczetów są Arabia Saudyjska i Katar. W obu tych państwach obowiązuje radykalna, wahhabicka wersja islamu, która wprost nawołuje mieszkających na Zachodzie muzułmanów do nieintegrowania się z miejscowymi społeczeństwami.

Systemowo z takimi imamami poradziła sobie Austria, która na podstawie prawa o zwalczaniu radykalizacji z 2015 r. wydaliła ich z kraju. Wszyscy imamowie działający w Austrii muszą mówić po niemiecku. Ta sama ustawa zakazuje również finansowania ze źródeł zagranicznych nie tylko samych meczetów, ale również jakichkolwiek muzułmańskich organizacji. Zapisano w niej także, że austriackie prawo ma pierwszeństwo nad szariatem. Zanim sąd najwyższy uznał wydalanie imamów za niekonstytucyjne, rząd anulował wizy ponad 60 duchownych.

Marchewką, a nie batem, postanowiła z kolei posłużyć się Belgia. Tamtejszy rząd dwa lata temu przeznaczył ponad 3 mln euro na pensje dla 80 nowych, specjalnie przeszkolonych imamów, aby „wspierać umiarkowaną, europejską formę islamu”. Stworzył też coś w rodzaju certyfikatów dla umiarkowanych meczetów. W 2017 r. Belgią wstrząsnęła jednak informacja o grupie młodych muzułmanów, którzy pod kierownictwem lokalnego imama wyjechali na wojnę do Syrii i zaciągnęli się do tzw. Państwa Islamskiego. Belgijska policja nie miała pojęcia o ich zamiarach, bo meczet, w którym pracował ów imam, był certyfikowany jako umiarkowany i dlatego nie był monitorowany.

Według Oliviera Roya, najbardziej dziś znanego badacza islamu w Europie, twierdzenie, że jeśli wszyscy imamowie zaczną głosić umiarkowany islam, terroryzmu nie będzie, jest nieporozumieniem. Pomijając już fakt, że akurat we Francji zainstalowanie takich imamów byłoby sprzeczne z prawem o neutralności religijnej państwa. Roy uważa, że taka polityka Paryża jest nie tylko naiwna, ale również przeciwskuteczna, bo demoluje legitymację rządu w oczach muzułmanów.

Ci wskazują na szereg regulacji, np. prawo z 2004 r., które zakazuje noszenia symboli religijnych w szkołach publicznych. Kolejny przykład to ustawa z 2010 r., która zabrania zakrywania twarzy w miejscach publicznych. Dla wielu muzułmanów sama idea francuskiego islamu, stworzonego odgórnie przez państwo, nie jest niczym innym, jak tylko kontynuacją takiej właśnie polityki asymilacji i ograniczania swobód religijnych. Roy: „Jako państwo staramy się na nowo zorganizować religię, którą wyznaje we Francji ponad 6 mln osób, po to, aby powstrzymać 200 z nich przed staniem się terrorystami”.

6.

Może więc europejska obsesja polityczna na punkcie muzułmańskich imigrantów skupia się na złym celu? Terroryści z zasady nie są biednymi, niewykształconymi uciekinierami, którzy dopiero co wysiedli z łodzi. Wspomniany już Roy w 2016 r. dotarł do listy obserwowanych przez francuski rząd dżihadystów i na tej podstawie stworzył ich statystyczny profil. Taki człowiek jest więc albo dzieckiem niezbyt religijnych imigrantów, wychowanym już we Francji, albo białym konwertytą na islam w pierwszym pokoleniu. Tym, co łączy oba te typy, nie jest wcale islam, ale stan buntu.

Współcześni islamscy terroryści pochodzą przeważnie z dobrze sytuowanych rodzin, ich rodzice często mają wyższe wykształcenie. W dodatku często nie pochodzą ze środowisk religijnych i szukają grupy, która zapewni im silne poczucie wspólnoty. Dlatego, przekonuje Roy, nie mamy wcale do czynienia z radykalizacją islamu, ale z islamizacją radykalizmu. Tu dochodzi jeszcze zderzenie dwóch kluczowych pojęć: islamu umiarkowanego i radykalnego. To rozróżnienie napędzane jest potrzebami polityki wewnętrznej wielu państw Zachodu, ale dotyczy również ważniejszego pytania związanego z liberalizmem – a mianowicie, na ile wolni mogą być muzułmanie w swojej muzułmańskości, aby nie zostać oskarżonym o apostazję? Albo o islamski radykalizm?

W Wielkiej Brytanii popularność zyskuje np. pojęcie non-violence extremism, co można tłumaczyć jako werbalny radykalizm. Sayeeda Warsi, pierwsza muzułmanka w brytyjskiej Izbie Lordów, od dawna alarmuje, że może to być wstęp do kryminalizacji poglądów. W języku brytyjskich oficjeli werbalny radykalizm to postawa, która może nie wspiera otwarcie terroryzmu, ale sprzeniewierza się takim brytyjskim wartościom, jak tolerancja, wolność, prawa człowieka. Według Warsi, ten brytyjski werbalny radykalizm dobrze pokazuje dwubiegunowość całej europejskiej dyskusji o islamie: muzułmanie są w niej albo liberalni, albo skłonni do terroryzmu.

7.

Terrorowi tej dychotomii przeciwstawił się w Europie jeden kraj – Niemcy. Według niedawnego raportu Fundacji Bertelsmanna jest to efekt świadomej, wieloletniej polityki rządu skupiającej się nie na samych muzułmanach, ale na wszystkich przyjezdnych. Dzieci imigrantów od najmłodszych lat są zachęcane do nauki języka niemieckiego, dla dorosłych takie kursy są obowiązkowe. W integracji bardzo sprzyja niemiecki rynek pracy, który jest bardzo otwarty, ale wymaga kwalifikacji, nie mówiąc już o zdolnościach językowych. Tu jednak, jak dodają autorzy z Fundacji Bertelsmanna, trzeba dodać kilka łyżek dziegciu, np. że muzułmanie mają na ogół mniej płatne prace.

Nie jest to więc przykład bez skazy. Zwolennicy multikulturalizmu w Niemczech przekonują, że za problemy z integracją tureckich muzułmanów odpowiadają sami Niemcy. Ostatnio „Die Welt” argumentował, że większość traktuje Turków jako gości, mimo że niektórzy mieszkają w tym kraju od pół wieku. To oczywiście pociąga za sobą dyskusję, czy ich wiara należy już do niemieckiej kultury, czy może nigdy nie będzie. „Ci, którzy traktują imigrantów tylko jako gości, nie powinni się dziwić, że oni tak się zachowują. Od gości nie oczekuje się emocjonalnego związku z państwem ich goszczącym. Goście zakładają, że prędzej czy później będą musieli wyjechać, nie zależy im więc na integracji” – pisał dziennik.

Jednocześnie postrzeganie muzułmanów jako tych gorzej zintegrowanych wiąże się z postrzeganiem samego islamu. Według raportu Bertelsmanna muzułmanie w Europie wyróżniają się swoją religijnością, jako imigranci zachowują też znacznie bliższe związki z krajami pochodzenia. Jak to odbierają starzy Europejczycy, zależy od tego, jak sami rozumieją integrację. W Niemczech na przykład przez wiele lat dominował pogląd, że przyjezdni muszą się zaadaptować. I to się w dużym stopniu stało.

Muzułmańscy imigranci zachowali jednak swoją wiarę i w widoczny sposób wpływają na kraj, który ich przyjął, choćby stawiając kolejne meczety. Dla wielu jest to wystarczający dowód na porażkę integracji. Ale dla autorów raportu taki pogląd to dowód na sukces propagandy radykałów, którzy wytworzyli obraz islamu oderwany od religii wyznawanej przez przytłaczającą większość muzułmanów w Europie. „Rosnąca różnorodność nie jest oznaką porażki integracji” – pisze Fundacja Bertelsmanna.

8.

Przykładem na prawdziwość tej tezy jest dziś Wielka Brytania, państwo, które najdalej w Europie poszło w kierunku multikulturalizmu. A żywym dowodem – Sadiq Khan, który w maju 2016 r. został burmistrzem Londynu. Ten syn pakistańskich imigrantów jest pierwszym muzułmaninem, który kieruje europejską stolicą. Zaraz po wygranej tygodnik „Time” zapytał go, jak walczyć z ekstremizmem. „Trzeba mówić młodym, że mogą być Brytyjczykami, muzułmanami i odnieść sukces w życiu” – tłumaczył.

Przeciwnicy Khana mają problem z jego kwalifikacją. Z jednej strony to praktykujący muzułmanin, który się modli, pości, odbył już pielgrzymkę do Mekki. Z drugiej, sam się określa jako burmistrz feminista, jeszcze jako poseł głosował za małżeństwami homoseksualnymi, a w swoim okręgu wyborczym bronił nawet pubu przed zamknięciem. Ale taki jest też sam Londyn – szalenie różnorodny, otwarty na imigrantów. Co drugi brytyjski muzułmanin mieszka w stolicy. – Brytyjski model multikulturalizmu okazał się znacznie skuteczniejszy w integrowaniu imigrantów i otwieraniu kraju na religijną różnorodność niż ofensywne polityki asymilacyjne, znane z kontynentu – twierdzi Buruma. – Angela Merkel i były już prezydent Francji Nicolas Sarkozy powiedzieli, że multikulturalizm poniósł porażkę. Problem w tym, że w ich krajach nikt nie próbował realizować polityki multikulturalizmu rozumianego jako polityczna akomodacja różnic.

Buruma wskazuje, że Brytyjczycy w odróżnieniu od Francuzów nigdy nie wymagali od imigrantów odrzucenia pierwotnej tożsamości i przyjęcia nowej. Efekt może być zaskakujący. Jak wynika z sondaży, przeciętny muzułmanin z Wysp bardziej czuje się brytyjskim patriotą niż starzy Brytyjczycy. Mimo kolejnych pomysłów na europeizację islamu w Niemczech i Francji wciąż trudno sobie wyobrazić muzułmańskiego burmistrza Berlina czy Paryża.

9.

Zwolennicy aktywnej polityki państwa wobec muzułmańskich imigrantów najczęściej twierdzą, że chodzi o integrację islamu. Prawdziwy problem może jednak nie dotyczyć ani integracji, ani islamu. Marginalizacja społeczna muzułmanów w Europie tłumaczona jest najczęściej na dwa sposoby. Po pierwsze, muzułmanie sami nie chcą się integrować. Po drugie, nie pozawala im na to coraz powszechniejsza na kontynencie islamofobia. Według niedawnych badań Eurobarometru ponad 60 proc. Europejczyków uważa, że podstawowym problemem jest dyskryminacja muzułmanów, wynikająca właśnie z islamofobii. Ale jednocześnie według tego samego badania 73 proc. ankietowanych jest zdania, że muzułmanie wolą życie w swoich enklawach.

Olivier Roy stawia tezę, że tę pozorną sprzeczność można rozwiązać, tylko przyjmując, że problemy społeczne, również te związane z bezpieczeństwem w Europie, wcale nie mają źródeł religijnych, ale właśnie społeczno-ekonomiczne. Innymi słowy, problem nie leży w tym, że muzułmanie nie chcą się integrować i dlatego trzeba im zaproponować dopasowany do Europy islam, ale że zintegrowali się już aż za dobrze w społeczeństwach, które akurat cierpią w wyniku ogromnych nierówności ekonomicznych.

A jeśli tak, to konflikt nie toczy się między zagrażającą mniejszością i zagrożoną większością, ale między insajderami i autsajderami systemu. Zanim przyznamy z niemocą, że idziemy na Huntingtonowskie zderzenie cywilizacji, warto przyjrzeć się danym francuskiego GUS: średni dochód urodzonego we Francji obywatela jest dwukrotnie wyższy niż imigranta przybyłego z Afryki Północnej.

10.

Ta sama Francja jednak wciąż buduje umiarkowany islam przy pomocy Francuskiej Rady Religii Muzułmańskiej, choć w jednym z ostatnich sondaży ponad 70 proc. francuskich muzułmanów nie miało pojęcia, że taka rada istnieje. Mimo to po każdym ataku terrorystycznym rząd francuski dosypuje radzie więcej pieniędzy, rozszerza szkolenia dla imamów i tworzy kolejne instytucje, ostatnio np. odrębną radę do zwalczania islamistycznej propagandy. Pojawiają się też kolejne apele oficjeli do umiarkowanych muzułmanów, aby poczuli się odpowiedzialni za braci w wierze, którzy zeszli na złą drogę.

Takie oczekiwania nie biorą pod uwagę, że nie ma czegoś takiego, jak jedna społeczność muzułmańska w Europie. Trudno więc obarczać ją współodpowiedzialnością za każdy atak terrorystyczny – twierdząc, że przecież powinni wiedzieć, co się u nich dzieje. Albo oczekiwać wsparcia w zwalczaniu terrorystów. Badania prowadzone m.in. w Niemczech i Wielkiej Brytanii od lat 80. pokazują, że muzułmanie nie głosują razem, ich poparcie rozkłada się na różne partie. To dlaczego mieliby działać razem albo myśleć o sobie jako o wspólnocie?

Jeśli przyjąć taką perspektywę, to wszystkie próby europeizacji islamu prędzej czy później okażą się horrendalną pomyłką. Islam jako religia jest zbyt zdecentralizowany, a muzułmanie zbyt różnorodni, aby w Europie udała się taka odgórna modernizacja. Nie mówiąc już o tym, że może to nie islam jest problemem.

***

Autor jest dziennikarzem POLITYKI.

Niezbędnik Inteligenta Nr 1/2018 (100133) z dnia 25.06.2018; Świat; s. 62
Oryginalny tytuł tekstu: "Zrób sobie islam"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną