AGNIESZKA SOWA: – Na początek wyjaśnijmy: oceany czy ocean?
JAN MARCIN WĘSŁAWSKI: – To jest jedna krążąca po planecie woda. Dzielimy ją dla wygody politycznej i geograficznej, ale to jeden organizm. I wszystko, co się w nim znajduje gdzieś daleko na antypodach, w końcu trafi do Bałtyku. A nawet do okolicznego jeziorka poprzez skraplanie wody i opad deszczu. W ubiegłym roku byliśmy na Spitsbergenie, na najdalszej na północy wyspie archipelagu, w wysokiej Arktyce. Na brzegu, na zwałach drzewa dryftowego, które tam przypływa z Syberii od tysięcy lat, leżała żółta gumowa kaczuszka, mocno wypłowiała. Ktoś zrobił zdjęcie i okazało się, że to zabawka słynna na cały świat. Pochodzi z kontenerowca, który w 1992 r. płynął z Japonii do Kalifornii i wywrócił się na środkowym Pacyfiku. 30 tys. gumowych kaczuszek z jego pokładu rozpłynęło się po całym świecie. Część na południe do Australii, do Chile, część na północ, przeszła przez Cieśninę Beringa, przez Alaskę, wzdłuż wybrzeży Kanady, wokół Grenlandii, dopłynęła do Europy. Ostatnie znaleziono w 2007 r. w Irlandii i Szkocji. Stamtąd, do Arktyki, trafiła ta nasza. Zrobiły pełen obrót wokół Ziemi w ciągu dwudziestu paru lat. Wody głębinowe poruszają się w znacznie wolniejszym cyklu, to trwa setki lat, ale to, co dryfuje na powierzchni, przemieszcza się szybciej.
Jak plastikowe śmieci?
Kiedy pierwsze dramatyczne zdjęcia z wysp tropikalnych usłanych plastikiem obiegły świat, niektórzy bagatelizowali: tak daleko, to nas nie dotyczy. Na szczęście trwało to krótko. Unia Europejska i Stany Zjednoczone przeznaczyły bardzo duże pieniądze na Ocean Literacy – ogromną akcję edukacyjną, skierowaną głównie do młodzieży. W Polsce jest ona szczególnie potrzebna, bo nie mamy żadnych tradycji morskich.