W potężnym państwie polsko-litewskim było ich więcej niż katolików. Prawosławie dominowało na wschodzie Rzeczpospolitej. Ale w XVI w., za arcykatolickiego króla Zygmunta III, rozpadło się na dwa Kościoły: unicki, który uznał prymat papieża, i dyzunicki, który Rzymowi i jezuitom podporządkować się nie chciał. I tak zostało po czasy współczesne. Gdy odrodziło się państwo polskie, a w Rosji szalała wojna domowa i rewolucja bolszewicka, przywódcy duchowi prawosławia w Polsce zaczęli rozważać możliwość autokefalii – całkowitej kościelnej niezależności.
Niezależności od kogo? Od Cerkwi rosyjskiej, z którą prawosławie w Polsce liczyło się ze względów kościelno-historycznych. W epoce rozbiorów wśród Polaków poddanych rządom carskim utrwaliło się wyobrażenie, że Cerkiew i jej wyznawcy są narzędziem rusyfikacji. Prawosławne sobory w Warszawie czy Lublinie kłuły w oczy jako symbole obcej dominacji. W rzeczywistości sytuacja po 1918 r. była znacznie bardziej skomplikowana.
W granicach odrodzonego państwa polskiego znalazło się ponad 3 mln prawosławnych, ale etnicznie nie byli to bynajmniej Rosjanie – tych w 1923 r. było ledwie ok. 50 tys. – lecz głównie Białorusini, Ukraińcy, Łemkowie, trochę Słowaków. Wyznawcami prawosławia byli także, choć nieliczni, Polacy (na Wileńszczyźnie, Polesiu, Wołyniu) oraz uciekinierzy napływający do II Rzeczypospolitej, szukający schronienia przed bolszewikami. Tak trafili do Polski na przykład prawosławni Gruzini wojskowi. Kapelan tej grupy ks. Grzegorz Paradze zginął w Oświęcimiu; w 1995 r. gruziński Kościół prawosławny ogłosił go świętym.
Zabory i rewolucja
Ogłoszenie autokefalii było głównie problemem politycznym. Kościołowi do normalnego funkcjonowania autokefalia nie była specjalnie potrzebna.