Czy można pisać wiersze po tym, co ludzie ludziom urządzili w obozie Auschwitz? Szok, jakim były zbrodnie II wojny światowej, postawił wielki znak zapytania nad sztuką i humanistyką, nad etyką i podstawami kultury europejskiej. Jak po tych budzących zgrozę wydarzeniach można dalej prawić frazesy o wielkości człowieka, o dobru wspólnym i postępie? O tych wątpliwościach wiemy wiele, kultura europejska pracowała nad nimi przez długie powojenne lata.
Ale jest też inny problem, o którym mówi się rzadziej – problem religii po Auschwitz. Jak można po doświadczeniu zdziczenia, masowych zbrodni i wymordowaniu 6 mln ludzi tylko dlatego, że urodzili się Żydami, uprawiać teologię?
Do podstaw kultury należy religia. W Europie przede wszystkim chrześcijaństwo, ale też judaizm.
Chrześcijaństwo wyrosło z judaizmu. Między obu religiami ukształtowała się przez wieki relacja miłości i nienawiści. Lecz to, co stało się zaledwie trochę ponad pół wieku temu, kiedy nominalni chrześcijanie wymordowali jedną trzecią wszystkich Żydów, jest jakimś apogeum w dziejach obu tych religii.
Na co dzień o tych sprawach nie rozmyślamy, żyjąc w złudnym poczuciu, że świat jakoś wrócił na normalne tory i toczy się dalej. Chrześcijanie pozostają chrześcijanami, żydzi żydami. Dopiero sensacyjne doniesienia w mediach przypominają, że to nie takie proste; że świat po wojnie i Holokauście już nigdy nie będzie taki sam jak przed nimi. Takimi przypomnieniami były spory wokół beatyfikacji Piusa XII i wokół powrotu do grona pełnoprawnych biskupów rzymskokatolickich biskupa lefebrysty Richarda Williamsona.
Biskup okazał się tzw. negacjonistą, to znaczy odrzucał prawdę historyczną na temat zagłady Żydów. Twierdził, że nie ginęli oni w komorach gazowych, bo tych komór nie było, a liczba Żydów wymordowanych podczas wojny nie wyniosła 6 mln, tylko kilkaset tysięcy, a może nawet mniej.