MARCIN ROTKIEWICZ: – Wiosną susza stała się jednym z głównych tematów w mediach, ale gdy później trochę popadało, a rozmawiamy na początku czerwca, problem jakby zniknął. Rzeczywiście możemy się już nie martwić?
PROF. PAWEŁ ROWIŃSKI: – Nie możemy. Wprawdzie zmniejszyło się zagrożenie pożarowe w lasach i przestały płonąć cenne przyrodniczo tereny nad Biebrzą, ale poziom wody w rzekach po dramatycznie suchym kwietniu podniósł się tylko trochę i ciągle jest niższy niż rok temu. Suszy raczej nie unikniemy.
Dlaczego?
Bo nie zanosi się na to, że deszcz będzie teraz padał non stop przez kilka tygodni, a tylko to mogłoby zmienić sytuację. No i weszliśmy w ten rok już z deficytem wody.
Jak dużym?
Olbrzymim. Jesienią bardzo mało padało, zresztą cały 2019 r. był suchy. Pamięta pan, jak w lipcu emocjonowaliśmy się, czy w Warszawie zostanie pobity rekord najniższego stanu Wisły? W 2018 r. też było kiepsko z opadami. Do tego doszła praktycznie bezśnieżna, poza górami, zima.
Śnieg jest aż tak ważny?
Tak, bo przy odpowiednio niskich temperaturach topi się powoli i m.in. bardzo dobrze nawilża glebę. Tymczasem w lutym często padał deszcz, który dość szybko spływał do rzek, a nimi do morza. I tak woda po prostu nam uciekła.
Wszystkie te czynniki łącznie spowodowały, że tegoroczny deficyt wody jest bardzo duży. Sytuacja jest naprawdę poważna.
Susza razy cztery
Porozmawiajmy najpierw o tym, jak naukowcy postrzegają suszę. Nie ma jednej jej definicji?
Nie ma, bo patrzymy z różnych perspektyw. Po pierwsze, mówimy o suszy atmosferycznej, czyli sytuacji, w której przez dłuższy czas deszczu spada mniej niż zwykle.