Prawie 7,9 mld ludzi żyło na Ziemi na początku lipca 2021 r. W ciągu dekady liczba ta wzrosła o 900 mln. Wcześniej dwunastu lat było potrzeba, by z poziomu 6 mld (1999 r.) populacja powiększyła się do 7 mld (2011 r.). Co dalej? Ludzi na świecie będzie przybywać co najmniej do 2064 r. i do pułapu 9,73 mld (margines dokładności 8,84–10,9 mld) – przewidują autorzy prognozy opublikowanej w 2020 r. w prestiżowym magazynie naukowym „The Lancet”. W 2100 r. będzie już „tylko” 8,79 mld Ziemian. Najliczniejszymi krajami będą Indie z 1,09 mld ludności, Nigeria z 791 mln i Chiny z 732 mln (a więc prawie o połowę mniej ludne niż dziś).
Dużo to czy mało? Źle postawione pytanie, bo nie istnieje abstrakcyjny statystyczny człowiek. Odmienne konsekwencje wynikają z narodzin mieszkańca Afryki subsaharyjskiej i Amerykanina. Mieszkaniec USA wykorzystuje zasoby środowiskowe w ilości 8,22 globalnego hektara (Gha to miara zużycia zasobów ekologicznych wyrażona powierzchnią Ziemi), podczas gdy jego kraj dysponuje tylko 3,76 Gha na osobę. Mieszkaniec DR Kongo zużywa 0,82 Gha, choć jego kraj zapewnia 3,07 Gha na osobę. Amerykanin potrzebuje więc dziś dziesięciokrotnie więcej zasobów niż Kongijczyk. Jakie będzie miał potrzeby za dziesięć–dwadzieścia lat?
Mniej więcej wiadomo, kiedy przeanalizuje się trendy demograficzne i przemiany społeczne. Jedną z najważniejszych tendencji XXI w. jest urbanizacja. Już w tej chwili ponad połowa ludności Ziemi mieszka w miastach, a proporcja ta będzie systematycznie rosnąć, co wraz ze wzrostem bezwzględnej liczby ludności przełoży się na konieczność budowy infrastruktury. By sprostać potrzebom, co miesiąc trzeba by oddawać do użytku miasto wielkości Nowego Jorku. I tak aż do 2060 r. By jeszcze lepiej uzmysłowić skalę wyzwania, wystarczy porównać rozwój USA w XX w.