W Polsce Ludowej rolę elit kulturalnych wzięła na siebie część inteligencji: przedstawiciele tzw. wolnych zawodów, akademicy, uznani twórcy, eksperci od kultury, koneserzy. I była to rola niewdzięczna, bo zarządzający polityką kulturalną wciąż przypominali, że przesądzającym czynnikiem w ocenie tego, co w kulturze jest wartościowe, miał być interes „mas pracujących miast i wsi” określany przez partię, która te masy rzekomo reprezentowała. Mimo to, poza kilkuletnim epizodem lat 1949–55, gust elit bywał respektowany, czasem przez niszową ofertę, ale niekiedy przez całkiem pokaźne wsparcie instytucji państwowych. Dość powiedzieć, że choćby w latach 60. nawet telewizja, ze swoim teatrem, publicystyką kulturalną, a w pewnej mierze także rozrywką („Kabaret Starszych Panów”) miała rys wyraźnie inteligencki.
Na tym tle publiczność ludowa stawała się osobliwym obiektem „ukulturalniania”, choć starano się dostarczać jej również nieskomplikowanej rozrywki: audycje radiowe w rodzaju „Wesołego autobusu”, słuchowiska, takie jak „Matysiakowie” i w „Jezioranach”, a wreszcie najpopularniejsze seriale telewizyjne. Ale nawet wtedy, kiedy władza decydowała się realizować pomysł „socjalistycznej wersji kultury masowej”, ludowe masy, trochę jak elity, znajdowały swoje własne nisze: ofertę pocztówek dźwiękowych, płyty Tercetu Egzotycznego, miejskie dancingi, wiejskie zabawy w remizach, jarmarki. Oprócz tego były jeszcze Dni Miast, popularne festiwale piosenki czy (w ostatnich dwóch dekadach PRL) festyny z okazji Święta „Trybuny Ludu”.
Wraz z początkami transformacji ten bipolarny układ (inteligenckie elity – ludowe masy) uległ dekompozycji, głównie ze względu na napływ nierzadko bardzo atrakcyjnych produktów zachodniej kultury popularnej oraz z powodu rewolucji technologicznej w dziedzinie komunikowania i kultury audiowizualnej.