Zmarły 26 lat temu Krzysztof Kieślowski stał się pierwszym polskim twórcą, który po zniesieniu żelaznej kurtyny został w pełni doceniony przez świat. Już realizując w okresie schyłkowego komunizmu „Dekalog”, zamiast patriotyczno-opozycyjnej symboliki wspierającej ruch Solidarności, zaproponował nowe widzenie rzeczywistości. Zadawał naiwne z pozoru pytania o aktualność przykazań, konflikt wolnego wyboru i konieczności, starcie rozumu i wiary, ale daleko wykroczył poza konserwatywno-katolicki horyzont intelektualny, za co zresztą zapłacił w kraju niezrozumieniem. Kolejne projekty kręcił już poza ojczyzną dzięki hojnemu wsparciu zagranicznego producenta Marina Karmitza. Głównie we Francji.
„Trzy kolory” spięte barwami flagi francuskiej oraz hasłami Wielkiej Rewolucji Francuskiej stanowiły wariacje na temat współczesnych znaczeń wolności, równości, braterstwa. Kieślowski, odchodząc od lokalności w kierunku uniwersalizmu, testował przydatność idei w erze – jak się wtedy wydawało – posthistorycznej, analizował różne obszary, w których są one jeszcze w stanie opisywać świat. Abstrakcyjne historie o alternatywnych możliwościach i równoległych losach kontynuowały eksperyment rozpoczęty „Przypadkiem”. A jednocześnie były to filmy o manipulacji, sile kreatorskiego spojrzenia, różnych formach miłości przeżywanej głęboko i banalnie, na wzór tragiczny i trywialny, przez ludzi różnych narodowości i pokoleń. I co ciekawe, łączyły przystępną melodramatyczną fabułę z obsesyjnymi obrazami, sugerującymi istnienie czegoś poza zasięgiem zmysłów.
Późna twórczość Kieślowskiego fascynowała także dlatego, że opierała się na paradoksach. W „Niebieskim” wszystko jest zbudowane na przeciwieństwach. „Biały” wydaje się przewrotną komedią o tym, że lepiej kochać i nie być kochanym, niż nie kochać i być kochanym.