Najpopularniejsza w ostatnich sezonach polska gwiazda pop to 25-letnia Zuzanna Irena Jurczak, czyli Sanah. Nie tylko „Królowa dram” – jak głosi tytuł jednej z jej bestsellerowych płyt – ale też królowa list przebojów, zarówno tych cyfrowych (trafiła na moment na czwarte miejsce w rankingu światowym Spotify), jak i fizycznych. Jej „Irenka” w wersji albumowej była najchętniej kupowanym wydawnictwem muzycznym ubiegłego roku, na miejscu trzecim znalazła się poprzednia płyta, właśnie „Królowa dram”.
Rekordowa jest też częstotliwość, z jaką prasa powtarza kutą przez wydawcę definicję jej muzyki: „jedna z najciekawszych wokalistek z nurtu quality pop na polskiej scenie muzycznej”. Anglojęzyczny termin (który można przełożyć jako „wysokiej jakości pop”) okazał się na tyle atrakcyjny, że recenzenci zaczęli całkiem poważnie dostrzegać, że Sanah „idealnie wpasowuje się w ten gatunek”, a sama wokalistka w wywiadzie dla Empiku skromnie przyznała, że „fajnie, że ktoś tak myśli i mówi” o jej muzyce. Zrobiło się trochę jak w wierszu Brzechwy o wyspach Bergamutach: zaczęliśmy sobie wyobrażać, co też takiego jest w tym świecie „quality pop”, wyobrażać sobie jego bohaterów. Zapominając, że nie ma takiego gatunku – nigdy nie powstał i jest tylko marketingową etykietką. Za to bardzo dużo mówi o naszym rynku, na którym pop jako taki otoczony był przez ostatnie dekady nimbem wstydu.
Cały ten obciach
Daty symbolicznego momentu narodzin polskiego rynku pop należałoby szukać w okolicach wiosny 1994 r. To wtedy (23 maja) zaczęła obowiązywać świeżo uchwalona Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, zamykająca etap płytowego piractwa. A kilka tygodni wcześniej Edyta Górniak – która wkrótce miała zostać jedną z pierwszych eksportowych gwiazd III RP – próbowała piosenką „To nie ja!