Z zainteresowaniem – z oczywistych przyczyn – przeczytałem artykuł Piotra M. Majewskiego „Szeregowiec Lipski” (POLITYKA 2). Na wstępie autor stwierdza, że prezydent Putin „wyjął z kontekstu” wypowiedź ambasadora Lipskiego dotyczącą postawienia pomnika Hitlerowi w razie, gdyby temu ostatniemu udało się załatwić zagadnienie żydowskie w drodze emigracji. Z tym większą uwagą czytałem dalej, aby się dowiedzieć, jaki to był rzeczywisty kontekst. Okazało się jednak, że żadnego innego kontekstu nie było, a ambasador Lipski powiedział, co powiedział. Usprawiedliwieniem tych słów miałoby być to, że wówczas jeszcze sam Hitler nie myślał o „ostatecznym rozwiązaniu”, czyli o Holokauście, zaś politycy polscy chcieli doprowadzić do wyjazdu z kraju „pewnej części osób narodowości żydowskiej”. Innymi słowy i bez eufemizmów: do zmuszenia Żydów do emigracji.
Autor pisze w tym (a nie jakimś innym) kontekście, że „ocena tego pomysłu to zupełnie inna kwestia”. Dlaczego zupełnie inna? Może warto byłoby jednak napisać na przykład, czym ten pomysł różnił się od pomysłu Gomułki i jego współpracowników z 1968 r.? Czy pomysł Gomułki nie jest obecnie określany jako antysemicki? W takim razie dlaczego pomysł polityków przedwojennych tak określany nie jest, a wypowiedź Lipskiego określa się jako nieodbiegającą od „języka ówczesnej dyplomacji”?
Autor pisze też, że fakt, iż Hitler nie mówił o Zagładzie, świadczy o tym, że „ani Lipski, ani cała polska dyplomacja nie przyklaskiwali Zagładzie”. Istotnie, trudno przyklaskiwać czemuś, co jeszcze nie istnieje, nawet w myślach i zamiarach.