Zainspirowany nagrodzonym Oscarami filmem „Strefa interesów”, a także publikacjami POLITYKI (wywiadem z Łukaszem Żalem w nr. 12 i fragmentami wspomnień Bohdana Korzeniewskiego z nr. 13) postanowiłem podzielić się z Państwem wrażeniami dotyczącymi pobytu w domu Rudolfa Hössa mojego ojca – Romana Dąbrowskiego.
Ojciec był więźniem obozu w Auschwitz w latach 1940–41. Przy rozdzielaniu zadań po przybyciu do obozu jako syn mistrza stolarskiego zgłosił się do pracy w stolarni. Niewielkie miał o tym pojęcie, nabyte podczas obserwacji ojca przy pracy, ale postanowił zaryzykować, aby uniknąć ciężkiej, wyniszczającej pracy, np. przy kopaniu rowów. Zawodowi stolarze szybko się zorientowali o jego „umiejętnościach”, był więc używany do prostych prac transportowych, sprzątania wiórów, gotowania kleju itd. Jego dodatkowym atutem była znajomość języka niemieckiego.
Kiedy stolarnia dostała rozkaz, aby skierować fachowca do domu komendanta w celu dopasowania drewnianych ram okiennych (nie domykały się, były wypaczone), na stolarnię padł blady strach, wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że najmniejszy błąd mógł spowodować natychmiastową egzekucję winnego. Szef stolarzy wyznaczył do tej – prostej skądinąd – roboty najmłodszego, znającego niemiecki Romana. Ojciec wiedział, jakie to niebezpieczne zadanie, bardzo się denerwował, nie spał całą noc poprzedzającą wyznaczony termin. Ale nie było rady – udał się do domu Hössa, położonego tuż za ogrodzeniem obozu. Po przybyciu okazało się, że komendanta nie ma w domu (kamień z serca), żona pokazała ojcu, o co chodzi, robota była prosta, ojciec uporał się z nią w kilka godzin i szybko się odmeldował. Do stolarni wrócił prawie biegiem, ale jeszcze przez kilka dni żył w strachu, czy nie będzie jakichś reklamacji ze strony rodziny komendanta, co groziło poważnymi konsekwencjami, ze śmiercią włącznie.
Incydent ten ojciec opisał w swojej książce wspomnieniowej, którą redagowałem. Uznałem, że warto podzielić się z Państwem tym fragmentem wspomnień ojca, z nadzieją, że nadają się one do publikacji w tygodniku, którego czytelnikiem jestem od ok. 50 lat.
TOMASZ DĄBROWSKI