Janusz Wróblewski, POLITYKA: W ubiegłym roku pojawiły się we Wrocławiu dwie nowe sekcje konkursowe: Filmy o Sztuce oraz Europejskie Debiuty Krótkometrażowe. Czy będą kolejne niespodzianki?
Roman Gutek: Zmieniamy formułę głównego konkursu. Rok temu po raz pierwszy powołaliśmy międzynarodowe jury. Po rozmowach z jurorami, którzy skarżyli się, że chcieli nagrodzić inny film, ale w zasadzie nie mieli wyboru i musiał wygrać „Głód”, doszliśmy do wniosku, że tak być nie powinno. Dla Steve’a McQueena to wyróżnienie nie miało większego znaczenia, bo jego film został już wcześniej doceniony (m.in. Złotą Kamerą w Cannes za debiut). Umieszczanie go w konkursie było więc błędem. To z kolei zmusiło nas do ponownego określenia charakteru konkursu głównego. Od początku istnienia festiwalu staraliśmy się promować tytuły trudne, niekonwencjonalne, właśnie nowohoryzontowe. Konkurs był miejscem na poszukiwania, skrajne eksperymenty, na uczenie widza innego spojrzenia na sztukę. Chcemy wrócić do tej tradycji. Pomagać twórcom i filmom powstającym poza głównym nurtem.
Z punktu widzenia publiczności może właśnie lepiej, gdyby mogła ona obejrzeć głośne nowatorskie dzieła nagradzane na różnych festiwalach. A nie rzeczy kompletnie nic nikomu niemówiące.
Z pewnością widzów byłoby jeszcze więcej, ale to byłoby zbyt łatwe. Lubię, kiedy jest trudniej. Nie rezygnujemy z tytułów nagradzanych na rozmaitych festiwalach – od Cannes, Berlina po Wenecję pokazujemy je w innych sekcjach, takich jak np. Panorama. Natomiast jeśli decydujemy się na konkurs, to musi on być zdefiniowany jednoznacznie. Choćby dlatego, żeby twórcy i producenci mieli świadomość, że wrocławski festiwal jest miejscem, gdzie promuje się trudne kino.