Rowery nie bajki. Odc. 42
Kolarz musi umieć liczyć. Głównie na siebie. Czy na rowerze da się zrobić w Polsce pieniądze?
Pierwszy paradoks kolarstwa polega na tym, że właściwie nie ma takiego zawodu jak kolarz. W polskich realiach jest jeszcze gorzej, bo można się pokusić o stwierdzenie, że nie ma takiego związku jak Polski Związek Kolarski. Formalnie jest, ale w takich długach i wewnętrznych konfliktach, jakby go nie było. Nawet Ministerstwo Sportu nie wpłaca tam bezpośrednio dotacji, bo pewnie zaraz zająłby ją komornik. A jednak są zawodnicy, są wyścigi, a nawet są medale – patrz ostatnia olimpiada.
Nie trzeba jednak wielkiej wyobraźni, żeby wyobrazić sobie, że w Polsce kolarz musi umieć liczyć – głównie na siebie. Nie za bardzo może liczyć również na sponsorów, bo w polskim kolarstwie ciągle ich brakuje. A jak się pojawiają, to równie szybko się zniechęcają. To kolejny paradoks, bo przecież kolarstwo amatorskie święci wielkie triumfy. W weekend na Gassy trzeba jechać niemal w kolejce. A miejscowi mają już tak dosyć kolarzy, że rozsypują pinezki (niestety to nie żart). Tyle że sponsorzy jeszcze nie widzą albo nie potrafią zauważyć, że warto się kojarzyć z szosą.
Skoro jest tak źle, to dlaczego Paweł Bernas jest kolarzem? Odpowiedź jest prosta: bo to kocha. Jest w tym sporcie wielka siła, jest adrenalina, a nawet poczucie życia na krawędzi, bo mało która dyscyplina jest tak niebezpieczna jak ta. Choć również mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Bernas mówi ze zdziwieniem, że nie wie, kiedy uznał za normalne zjazdy 70 km na godzinę na 6-kg rowerze w kawałku lycry, który przed niczym nie chroni. Ale o tym on sam opowiada najlepiej, bo Bernas nie tylko dobrze jeździ, ale też mądrze mówi. Posłuchajcie, jak to jest, kiedy próbujesz uciec peletonowi, i co dzieje się w twojej głowie, kiedy ci się to uda, bo to są właśnie rowery, a nie bajki.