Pomocnik Historyczny

Dziki Zachód

Inscenizacja pojedynku, fotografia z lat 60. XX w. Inscenizacja pojedynku, fotografia z lat 60. XX w. H. Armstrong Roberts / Corbis

Strzelaniny na ulicach miasteczek, ataki Indian na osadników, rozwiązywanie nawet błahych sporów za pomocą rewolweru... Tak według powszechnego mniemania wyglądała codzienność Dzikiego Zachodu. Do ugruntowania takiego poglądu przyczyniły się z pewnością dwudziestowieczne westerny. Jednak także w dziewiętnastowiecznych publikacjach zachodnioamerykańskie miasteczka i osady często ukazywano jako miejsca, gdzie nieustannie lała się krew. Np. w 1866 r. przebywający w Montanie dziennikarz Thomas J. Dimsdale pisał, że w ciągu zaledwie półtora roku od odkrycia na tym terytorium złota zamordowano tam 102 osoby.

Czy rzeczywiście taki właśnie był Dziki Zachód? Nikt nie wątpi, że dochodziło tam do aktów przemocy. Jednak nie zdarzały się one aż tak często, jak się sądzi. Niektórzy badacze są nawet zdania, że w XIX w. więcej niebezpieczeństw czyhało na obywateli w miastach wschodnich Stanów niż w zachodniej części kraju. Wszyscy natomiast zdają się być zgodni, że dla mieszkańców amerykańskiego Zachodu to nie indiańskie strzały czy bandyckie kule stwarzały największe zagrożenie, ale dzika przyroda i trudne warunki życia. Wyczerpanie, choroby i wypadki były tam dużo częstszą przyczyną przedwczesnej śmierci niż strzelaniny.

W słynącym jako miasto bezprawia Dodge City w stanie Kansas w latach 1877–85 dokonano piętnastu zabójstw. W stosunku do liczby mieszkańców (w 1880 r. było ich tam tysiąc) to kilkakrotnie więcej niż dziś w najbardziej niebezpiecznych miastach USA. Zarazem jednak zdecydowanie za mało, żeby twierdzić, iż w Dogde City nie było dnia, w którym ktoś nie zginąłby od kuli.

Pomocnik Historyczny „Stany Zjednoczone Ameryki” (100076) z dnia 02.12.2013; Narodziny potęgi; s. 62
Reklama