Stany Zjednoczone z opóźnieniem i jakby niechętnie podjęły się w XX w. roli przywódcy stojącego na straży światowego ładu. Ale po stu latach doświadczeń, dobrych i złych, Wuj Sam znów się waha.
Stany Zjednoczone od herbatki bostońskiej do pierwszej wojny światowej
To nie była zwykła herbata. Zapakowana w ciężkie, ponadstukilogramowe skrzynie zapełniłaby dziś ponad 18 mln torebek do zaparzania. Późną jesienią 1773 r. ten 45-tonowy ładunek wystarczył jednak, aby wywołać rewolucję.
W XVII w. Hiszpania i Francja, europejskie potęgi kolonialne, traktowały Amerykę Północną jako miejsce, gdzie można było za bezcen kupić od Indian cenne skóry i futra. Tylko Anglia miała zamysł kolonizacji kontynentu.
Najpierw były czysto merkantylne spory z Koroną, o podatki i cła, potem żądanie suwerenności kolonii, ale w ramach Imperium Brytyjskiego; słowo niepodległość nie padało jeszcze długo po rozpoczęciu rewolucji amerykańskiej. Ale wreszcie padło.
Dzieło amerykańskich federalistów funkcjonuje po dzień dzisiejszy. Jest krótkim, zwartym dokumentem, którego postanowienia zna niemal każdy Amerykanin i wie, że są i będą respektowane.
Praktykowanie konstytucji ewoluowało w kierunku wzmacniania prezydentury, kompetencji władzy federalnej względem władz stanowych, rozrostu sądownictwa oraz przetasowań w klasycznym systemie kontroli i równowagi.
W I połowie XIX w., w ramach tzw. Jacksonian Democracy i Drugiego Systemu Partyjnego, istotną rolę w życiu publicznym zaczęła odgrywać polityka, stając się ważnym argumentem przy wyborze kandydatów na najwyższe stanowiska państwowe.
Pierwszych 27 prezydentów (i 28 prezydentur) Stanów Zjednoczonych Ameryki, rządzących krajem w opisywanym przez nas okresie (w nawiasach daty sprawowania urzędu).
Z dzisiejszej perspektywy wydaje się to nieprawdopodobne, ale przez długie dziesięciolecia XIX w. Amerykanie nie widzieli potrzeby rozbudowywania zawodowej armii federalnej, a jeśli budowali okręty, to dla ochrony handlu.
W ciągu kilkudziesięciu lat nowe państwo rozrosło się na kontynencie amerykańskim do mniej więcej rozmiarów znanych z dzisiejszych map. Wiele nabytków wynegocjowało, olbrzymie połacie po prostu kupiło.
Zrodzona w atmosferze religijnych uniesień ideologia Widomego Przeznaczenia (Manifest Destiny) uzasadniała ekspansję terytorialną. Głosiła ona, że Bóg powołał do istnienia nowy gatunek człowieka, Amerykanina, by opanował on cały kontynent.
Kilka fal osadniczych złożonych z Amerykanów i nowych imigrantów z Europy – dokonało olbrzymiej przemiany. Zasiedlono wielkie połacie ziemi, zbudowano farmy, rancza, miasta i wiele ośrodków przemysłowych.
Jak mówiono: tchórze nie wyruszają, a słabeusze nie dojeżdżają.
Powszechnie uważa się Amerykanów za naród imigrantów, ale zdecydowanie lepszym określeniem byłoby: naród potomków imigrantów.
Młode państwo amerykańskie spychało Indian na zachód, ale samo też się w tamtym kierunku rozrastało. Nie ustawał konflikt kultur i interesów. Los Indian przesądziło to, że uznawali oni wyłącznie własność plemienną, podczas gdy wielka akcja osiedleńcza opierała się na indywidualnym prawie własności.
W najlepszym okresie ich liczba nie przekroczyła 10 tys. i była kilkaset razy mniejsza niż liczba farmerów.
Społeczeństwo młodego państwa – i tak już zróżnicowane – zaczął coraz bardziej dzielić stosunek do niewolnictwa. W drugiej połowie wieku kraj musiał się natomiast uporać z problemem wyzwoleńców.
9 kwietnia 1865 r. w Appomattox w stanie Wirginia gen. Robert Lee poddał swoją Armię Północnej Wirginii dowódcy sił Unii gen. Ulyssesowi Grantowi. Bezwarunkowa kapitulacja zakończyła wojnę.
Jeszcze jedna z legend Dzikiego Zachodu
Skala zmian, jakim uległa w ciągu jednego stulecia gospodarka Stanów Zjednoczonych, ma niewiele sobie równych w historii ludzkości. Pod tym względem może rywalizować z Ameryką chyba tylko Japonia.
Pociągi pomogły Ameryce skolonizować Zachód, rozwinąć przemysł i ożywić handel.
Swą przygodę z niepodległością Ameryka zaczynała bez żadnego własnego banku. W XX w. wchodziła z ponad 20 tys. banków, w których było ulokowane ponad 40 proc. wszystkich światowych depozytów.
Choć w Konstytucji nie zapisano zasady demokracji ani rządów prawa, od samego początku ideą podstawową państwowości amerykańskiej, obok zasady republikanizmu, była właśnie zasada rządów prawa.
Już w połowie XIX w. w Stanach Zjednoczonych wyraźnie sformułowano pogląd, że nauka i szkolnictwo wyższe nie istnieją same dla siebie, ale po to, aby zwiększać dobrobyt tak całego kraju, jak i poszczególnych obywateli.
To łacińskie motto, które można przetłumaczyć jako jedność z wielości, ozdabia wielką pieczęć prezydenta Stanów Zjednoczonych i wyraża jedną z podstawowych zasad tego kraju i narodu.
Dynamizm i charakter rozwoju Stanów Zjednoczonych w sposób najbardziej widowiskowy obrazują miasta, powstające w XIX w. licznie, ale często dosłownie z niczego, w szczerym polu.
Dziewiętnaste stulecie Stany Zjednoczone kończyły nie tylko jako potencjalnie nowe mocarstwo światowe, ale i z olbrzymim bagażem problemów społecznych. Zrodziło to ruch na rzecz zmian i reform.
Niechęć do Europy sprawiła, że w polityce zagranicznej Stany Zjednoczone koncentrowały swą uwagę na kontynencie amerykańskim i Pacyfiku. I nawet w chwilach triumfów Amerykanie nie widzieli w swym państwie twórcy i strażnika porządku międzynarodowego.
Początek XX w. miał przynieść pierwsze znaczące odstępstwa od doktryny izolacjonizmu w polityce zagranicznej Stanów Zjednoczonych, potwierdzone wejściem do Wielkiej Wojny. Narodziło się nowe mocarstwo światowe.