Warszawa pijana wolnością. Na całym opanowanym w pierwszych dniach powstania obszarze wspólnym doświadczeniem cywilów był początkowo entuzjazm. Na spontanicznie (choć nieraz chaotycznie) budowane barykady cywile poświęcali własne meble, dzielili się z żołnierzami żywnością i papierosami, częstowali alkoholem. „Ludzie w stolicy czuli się szczęśliwsi niż kiedykolwiek – wspominał pierwsze dni Tadeusz Bór-Komorowski. – Pomimo niebezpieczeństwa, pomimo śmierci (…) Warszawa była pijana wolnością, oddychała pełną piersią po latach niewoli”. Najszybciej, bez stadiów pośrednich, przeszli od euforii do rozpaczy mieszkańcy Woli i Ochoty, pierwszych dzielnic zaatakowanych przez Niemców, gdzie doszło do rzezi ludności cywilnej. Ci, którzy przeżyli, zostali wypędzeni z miasta lub uciekli, zazwyczaj pozbawieni wszystkiego, na Stare Miasto i do Śródmieścia.
Powstańcza mała stabilizacja. Inne opanowane przez powstańców części stolicy przeżywały – dłużej lub krócej – swoisty stan oblężenia, nazywany przez Jeremiego Przyborę powstańczą małą stabilizacją. Początkowo wewnątrz odciętych, ograniczonych barykadami enklaw życie toczyło się względnie normalnie. Do piwnic schodzono w chwilach zagrożenia, można było wyjść na podwórko czy ulicę. Kłopoty z aprowizacją nie były jeszcze specjalnie dotkliwe – posiadano prywatne zapasy pozwalające również na dzielenie się z uchodźcami. Dopóki było czym handlować, otwarte były sklepy (do połowy sierpnia teoretycznie obowiązywał zresztą okupacyjny system kartkowy), prywatne piekarnie wypiekały chleb (choć, jak na Powiślu, należało przynieść własną mąkę i opał), fryzjerzy przyjmowali klientów. Taktyka niemiecka zajmowania w pierwszej kolejności rejonów najbardziej niebezpiecznych z powodów militarnych decydowała o kolejności, w jakiej mieszkańcy danej dzielnicy zaznawali zmasowanych bombardowań i ostrzału artyleryjskiego, niosących zniszczenie i śmierć.