Zdobyć broń. Czynników wywołujących stres, tzw. stresorów, w psychologii pola walki wymienić można mnóstwo: od fizycznych, przez społeczne, aż po duchowe. W sierpniu i wrześniu 1944 r. powstańcy znajdowali się pod wpływem wielu z nich. I nie z wszystkimi potrafili sobie poradzić.
Jednym z największych, wręcz fundamentalnych, problemów był brak odpowiedniego uzbrojenia. Rozumiał to Leszek Jan Wójcicki, ps. Leszek, z batalionu Czata 49, z którym przeszedł szlak bojowy od Woli, przez Starówkę, Czerniaków i Mokotów, aż do Śródmieścia. „Gdybyśmy mieli lepszą broń i więcej amunicji – pisał w pamiętniku pod datą 8 sierpnia – i gdybyśmy atakowali pod osłoną nocy, natarcie by się może udało”.
Na Czerniakowie podczas patrolu zdobył trochę broni, w tym prawdziwy skarb, karabin maszynowy MG-42. Od razu dostał od swojego bezpośredniego zwierzchnika „rozkaz, by nikomu nie mówić o (...) zdobyczy, gdyż obawia się, że możemy nie dostać obiecanego przydziału granatów, gdyby dowiedziało się o tym dowództwo”. Nie były to praktyki odosobnione. Zygmunt Jędrzejewski, ps. Jędras, kolega Leszka z oddziału, po otrzymaniu rozkazu zabezpieczenia terenu przeznaczonego na odbiór zrzutu alianckiego, usłyszał od dowódcy batalionu: „No, jakby coś spadło na nasz teren, to pan łap i specjalnie nie chwal się zdobyczą”.
Wszędzie śmierć. Nie zawsze znajdowano sposób na stresory. Widać to na przykładzie stosunków panujących między powstańcami a cywilami. Kiedy Zgrupowanie Radosława wkraczało na Starówkę, ludzie mieli rzucać w żołnierzy doniczkami. Kiedy przechodzili piwnicami, pluto na nich. Sam Jan Mazurkiewicz stanął twarzą w twarz z kobietą krzyczącą: „To on! To ten, co zabił mojego Jasia!”.
Spora część nie radziła sobie z tym. Wójcicki przyznawał, że „wielu (…) pragnęło, by ulżyć żalowi (…).