Rzeczpospolita Gruzów. Według różnych szacunków w stolicy pozostało między 500 a 2 tys. osób, żołnierzy i cywilów, inteligentów i robotników. Mieli różne powody, by zostać w ukryciu. Dr Henryk Beck, znany i szanowany ginekolog, nie opuścił stolicy w październiku 1944 r. Był Żydem i na Żyda wyglądał, więc o wyjściu z Warszawy pod eskortą okupantów nie mogło być mowy, „ludzie bez aryjskich papierów bali się Niemców jak zarazy”, jak wspominała Irena Grocher. Inni przewidywali rychłe nadejście Rosjan, a przy tym nie wierzyli, że Niemcy będą przestrzegać warunków kapitulacji. Wśród ukrywających się byli także jeńcy sowieccy, którym udało się uciec z niewoli – tak samo jak Żydzi nie mogli opuścić Warszawy. Wszyscy oni postanowili rozpocząć bunkrowe życie, stawiające podobne wyzwania przed wszystkimi mieszkańcami Rzeczpospolitej Gruzów (terminu tego użył w swojej książce jeden z ocalałych Wacław Gluth-Nowowiejski).
Bunkry, czyli tak określane przez robinsonów kryjówki, były zadziwiająco dobrze zorganizowane. Funkcjonowały tam szeroko rozwinięte usystematyzowanie dnia, podział obowiązków, regulamin. Istniało także stanowisko przywódcy, który czasem wybierany, czasem samozwańczy pilnował porządku, podejmował decyzje, a czasem jako sędzia prowadził rozprawy przeciwko niesubordynowanym mieszkańcom kryjówki. Chociaż funkcjonowano w zupełnie innym świecie niż dotychczas, przeniesiono do niego większość reguł obowiązujących w normalnych warunkach. Interesujące jest także podobieństwo wszystkich bunkrów, sposobu życia i spędzania w nich czasu.
Bunkry znajdowały się głównie w rejonie dawnego małego getta w Śródmieściu Północnym oraz w mniejszym stopniu Śródmieścia Południowego (w obrębie ul. Emilii Plater, placu Zbawiciela i placu Trzech Krzyży). Północ stała się schronieniem dla większości robinsonów z powodu większego bezpieczeństwa – można było zakładać, że Niemcy będą się tam pojawiać rzadziej (teren ten został już wcześniej zniszczony).