Marcin Kołodziejczyk: – Przed chwilą miałem to samo uczucie co zawsze w tym muzeum, to znaczy gula w gardle. Muzeum szarpie emocje, ukazuje legendę walczącego miasta, i człowiek łapie się na tym, że chciałby walczyć w tej przegranej wojnie.
Jan Ołdakowski: – Widział pan nasz film „Powstanie Warszawskie”?
Tak, też ludzie płakali. Albo wychodzili z kina w milczeniu, skupieniu.
To też jest nasza narracja historii. Budując muzeum, od początku chcieliśmy, żeby oddziaływało na emocje. Patrzymy na grupy, które wchodzą i wychodzą, jeśli nawet rozbrykane, i mamy nadzieję, że coś we wnętrzu tych ludzi drgnęło; może sięgną po inne źródła o Powstaniu Warszawskim; może obejrzą np. „Kanał” Andrzeja Wajdy? Mamy nadzieję, że to wzruszenie, które ja też czuję, powoduje, iż powstanie staje się ludziom bliższe, bardziej zrozumiałe.
Muzeum ma 10 lat. Kiedy rozmawialiśmy 5 lat temu, mówił pan, jak ważne jest, żeby wychować sobie ludzi, którzy będą oczekiwać na każdą akcję tu organizowaną. Wychowaliście?
Ludzie, którzy przychodzili tutaj z rodzicami jako dzieci, są już dorośli. Fascynujące, że od siedmiu lat mamy około połowy miliona gości rocznie. Udało nam się osiągnąć poziom, który jest niemożliwy na Zachodzie – tam nowe muzeum żyje około dwóch lat, potem następuje spadek frekwencji nawet o dwie trzecie. Oczywiście w takich miastach, jak Londyn, Paryż, Berlin jest większa muzealna konkurencja. Tymczasem u nas Muzeum Miasta Stołecznego Warszawy przechodzi przebudowę, Muzeum Historii Żydów Polskich rozpala nadzieje na coś fajnego – ale ciągle go nie ma. Po tym, jak się nasz film o powstaniu ukazał w kinach, zauważyliśmy wyraźny wzrost zwiedzających. Ciągle jest kolejka.