Kryzys lat 30.
Koniec sielanki. Sielanka nie trwała długo. Nadzieje na rozwój sytuacji politycznej na Kresach korzystny z punktu widzenia państwa polskiego został zniweczony przez wielki kryzys gospodarczy z jednej, a ogólnopolski kryzys polityczny 1930 r. z drugiej strony. Na pierwszy rzut oka załamanie cen produktów rolnych, a następnie trwający cztery lata ich dalszy spadek nie powinien w poważniejszym stopniu wpływać na sytuację życiową Poleszuka, którego kontakt z rynkiem był niewielki. Jednak nawet Poleszuk musiał zebrać gotówkę na zapłatę podatków, kupno soli oraz paru innych najniezbędniejszych produktów, a także spłatę pożyczek zaciągniętych w okresie dobrej koniunktury.
Co gorsza, większość poleskich gospodarstw chłopskich nie produkowała wystarczającej ilości zboża i zwykle dokupowano go trochę w zamian za płody leśne, ryby i wyroby poleskiego przemysłu ludowego. Już przed kryzysem runo leśne było śmiesznie tanie, a później nikt nie chciał go kupować. Więc to, że już w 1930 r. było trudno przeżyć, a od 1931 r. zaczął się na Polesiu szerzyć głód, nie było niczym dziwnym. Na północ i południe od Polesia jeżeli było lepiej, to minimalnie.
Wściekłość i bunt. Naturalną reakcją społeczną na gwałtowną i wszechobejmującą katastrofę były wściekłość i bunt, co wyraziło się w całym kraju gwałtownym wzrostem liczby protestów, demonstracji, strajków, aktów terrorystycznych (zwłaszcza podpaleń), a także rosnącym lawinowo poparciem dla radykalnych ruchów politycznych, które dawały możliwości zamiany indywidualnych frustracji w skoordynowaną działalność na rzecz zniszczenia złego, starego świata i budowy nowego, lepszego. W narracjach KPZB, KPZU i OUN oczywistym sprawcą nieszczęść było polskie państwo stojące na straży panowania Lachów, polskich panów, kapitalistów.
Sabotaż i dywersja. Hasła, którymi jeszcze rok temu mało kto się przejmował, w 1930 r. znajdowały szeroki posłuch i pozwalały rekrutować zwolenników. Dzięki temu latem 1930 r. mogła się rozwinąć w Galicji Wschodniej w miarę skoordynowana antypolska akcja sabotażowo-dywersyjna firmowana przez OUN-UWO. Polegała głównie na podpaleniach stert świeżo ściętego zboża, zabudowań gospodarczych, niszczenia linii telefonicznych, ale też obejmowała akty przemocy wobec ludzi – osób uznanych za wysługujące się władzom, konfidentów policyjnych, a nawet przedstawicieli aparatu władzy.
Trzeba jednak podkreślić, że były to przypadki rzadkie. W 1930 r. w Galicji Wschodniej jedynym policjantem, który poniósł śmierć z rąk politycznie motywowanych Ukraińców, był posterunkowy Józef Molewski, śmiertelnie ranny 30 lipca podczas napadu na ambulans pocztowy w Bóbrce. Lista wystąpień sabotażowo-dywersyjnych w Galicji Wschodniej zestawiona przez władze państwowe dla okresu lipiec–październik 1930 r. obejmowała 186 pozycji. Oczywiście to niemało. Poczucie zagrożenia wśród Polaków na wsi galicyjskiej stało się powszechne. Głośno formułowano pytanie: gdzie jest państwo, którego obowiązkiem jest zapewnić spokój publiczny i bezpieczeństwo obywatelom?
Akcja pacyfikacyjna w Galicji Wschodniej
Demonstracja siły państwa. Dla władz państwowych, które właśnie przystępowały do radykalnej rozprawy z opozycją (aresztowanie i osadzenie w twierdzy brzeskiej grupy liderów politycznych, potem przedterminowe wybory parlamentarne), zawierucha na terenie województw południowo-wschodnich okazała się w pewnym stopniu korzystna. Postanowiono przeprowadzić zdecydowaną, mocno nagłośnioną w mediach akcję pacyfikacyjną, która miała pokazać na równi Polakom i Ukraińcom, że władza jest silna, zdolna do panowania nad sytuacją w każdych warunkach. Wydaje się, że wierzono, iż dobrze przeprowadzona akcja represyjna połączona z aresztowaniem większości ważniejszych działaczy ruchu i rozbiciem struktur organizacyjnych na trwałe wybije z głów radykałów ukraińskich pomysły brania broni do ręki.
Pacyfikacja Galicji Wschodniej. Między 15 września a 15 października 1930 r. 17 kompanii policyjnych oraz pododdziały 14 pułku ułanów wspierane przez lokalne siły bezpieczeństwa przeprowadziły działania represyjne i przeszukania w ponad 500 miejscowościach Galicji Wschodniej. Zatrzymano ponad 1700 osób, znacznie więcej ukarano chłostą, jeszcze więcej solidnie przestraszono. Przy okazji rewizji niszczono majątek organizacyjny i prywatny. Częstym elementem pracy wychowawczej była pomoc w przygotowywaniu, podpisywaniu oraz przekazaniu staroście deklaracji lojalności mieszkańców danej miejscowości. Według danych urzędowych w wyniku pacyfikacji nie zginął nikt, strona ukraińska mówiła (i nadal mówi) o wielu ofiarach śmiertelnych. Najważniejszą ofiarą całej rozgrywki był Julian Hołowiński – szef struktur wojskowych OUN-UWO, kierujący akcją na ambulans pocztowy w Bóbrce. Został aresztowany we Lwowie 20 września 1930 r., a następnie przewieziony na wizję lokalną. Zakończyła się ona jego śmiercią – oficjalnie – w czasie próby ucieczki. Był to wyraźny sygnał dla wszystkich zainteresowanych, że żartów nie ma.
Blaski i cienie akcji. Z perspektywy współczesnej pacyfikacja była działaniem zasługującym na jednoznaczne potępienie. Warto jednak pamiętać, że mniej więcej w tym samym czasie oświecone i humanitarne władze brytyjskie stosowały długie serie z karabinów maszynowych jako element dialogu politycznego z demonstrującymi pokojowo zwolennikami Gandhiego.
Pragmatycznie rzecz ujmując, pacyfikacja okazała się sukcesem. Po pierwsze, ukraińska ludność wiejska Galicji Wschodniej aż do 1939 r. nie podejmowała prób otwartego występowania przeciwko władzy, nawet w 1937 r., gdy dochodziło do ostrych starć między policją i polskimi chłopami.
Po drugie, pacyfikacja skutecznie przyhamowała rozwój ukraińskiego radykalnego młodzieżowego ruchu nacjonalistycznego. Struktury OUN-UWO przetrwały, co więcej, zostały zasilone grupą zdeterminowanych młodych ludzi, którzy pod wpływem doświadczenia pacyfikacji gotowi byli całkowicie poświęcić się walce. Zaczęli myśleć o profesjonalizacji i snuć ambitne plany w rodzaju budowy zaplecza dla systematycznej działalności dywersyjnej. Były to jedynie marzenia. Potencjału starczyło na serię napadów na listonoszy i ambulanse pocztowe dokonywanych w stylu westernowym. Plan zakładał unieszkodliwienie woźnicy i policjanta nagłym ostrzałem, otwarcie karetki, rabunek kasy i planowy odwrót. Bardziej wyrafinowana miała być (ale została spartaczona) akcja na pocztę w Gródku Jagiellońskim (listopad 1932 r.).
Udane zamachy na Tadeusza Hołówkę, posła i zwolennika ugody polsko-ukraińskiej (sierpień 1931 r.) i na ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego (czerwiec 1934 r.) opierały się na indywidualnej determinacji bojowców. Do września 1939 r. realny potencjał organizacyjny OUN-UWO nie przekraczał kilkuset osób zdolnych do przeprowadzenia, skoordynowanych co najwyżej w skali powiatu, prostych akcji sabotażowych i indywidualnych zamachów terrorystycznych bazujących na odwadze, determinacji i zdolności improwizacyjnych bojowca.
Po trzecie, doraźny sukces pacyfikacji skłonił ważną część ukraińskiej elity politycznej do spojrzenia łaskawszym okiem na niezmiennie leżącą na stole propozycję współpracy. Do wyraźnego ocieplenia klimatu w kontaktach między politykami sanacyjnymi a częścią ukraińskiej elity politycznej doszło już w pierwszej połowie 1931 r. Usilnie pracował na rzecz porozumienia Tadeusz Hołówko. Zamach na niego sprawił, że atmosfera na pewien czas ochłodła, ale sama idea nie została zarzucona. W 1935 r. zawarto tzw. ugodę polsko-ukraińską, firmowaną przez rząd i kierownictwo Ukraińskiego Zjednoczenia Narodowo-Demokratycznego. W efekcie Ukraińcy Galicji Wschodniej uzyskali pewne koncesje narodowe, polityczne oraz materialne, a sanacja – deklarację udziału Ukraińców w wyborach parlamentarnych bojkotowanych przez całą opozycję.
Długofalowe skutki pacyfikacji. Jednak z perspektywy historycznej pacyfikacja okazała się bodaj największym głupstwem, jakie zafundowali sobie Polacy jako gospodarze II RP. Już I wojna światowa i wojna 1918–19 poważnie naruszyły podstawy dawnego, wielokulturowego świata, opartego na zasadzie żyj i daj żyć innym. Triumfalne pastwienie się przez umundurowanych funkcjonariuszy państwowych nad dziesiątkami tysięcy obywateli własnego państwa, w dodatku z jednoznacznym wskazaniem, iż powodem represji jest przynależność do ukraińskiej grupy narodowej, było być może śmiertelnym ciosem zadanym dawnej Galicji. Z pewnością zaś stało się kamieniem węgielnym nowej, jednoznacznie antypolskiej tożsamości zbiorowej Ukraińców w Galicji Wschodniej.
Co więcej – w nowej perspektywie bojownicy OUN-UWO nie byli postrzegani jako nieodpowiedzialni radykałowie, ale jako bohaterowie, męczennicy zamordowani przez śmiertelnego wroga. OUN-UWO nie rozwijało się organizacyjne, ale Julian Hołowiński oraz Wasyl Biłas i Dmytro Danyłyszyn (skazani na śmierć po akcji w Gródku Jagiellońskim i straceni w grudniu 1932 r.) stali się wzorami do naśladowania dla każdego ukraińskiego młodzieńca. Dopóki panował pokój i władza była silna, aktywność ograniczały pamięć represji, poczucie własnej słabości i strach. Zdecydowana większość antypaństwowych wystąpień ukraińskich z lat 1934–38 to w zasadzie drobiazgi – demonstracje patriotyczne wiązane z celebrowaniem świąt kościelnych, kolportaż i lektura zakazanej literatury, odmowa mówienia w szkole po polsku, akty wandalizmu wobec polskich symboli państwowych i narodowych czy prowadzone na sucho elementy szkolenia wojskowego. Było też oczywiste, że młodzieniec w mundurku Strzelca czy Sokoła powinien dużym łukiem omijać ukraińską wieś.
Pacyfikacja miała jeszcze jedną istotną konsekwencję. Pałka funkcjonariusza państwowego przyczyniła się do radykalnego zmniejszenia grupy osób i środowisk, które deklarowały, że moja chata z kraja. Skoro bowiem polityka i tak może w każdej chwili wywrócić do góry nogami życie każdego, chowanie głowy w piasek nic nie daje. W realiach Galicji Wschodniej okresu międzywojennego oznaczało to mocny impuls przyspieszający poszerzanie się nowoczesnej narodowej wspólnoty ukraińskiej.
Repolonizacja na Polesiu i Wołyniu
Podpolje. Na terenie Wołynia i Polesia 1930 r. przebiegł spokojnie, choć w miarę pogarszania się sytuacji gospodarczej i napływania wieści z Galicji wyraźnie rosła liczba osób dających posłuch agitatorom komunistycznym. 1 maja 1931 r. w miasteczku Maniewicze (pow. kowelski) policja otworzyła ogień do demonstrantów. Dwie osoby zginęły, kilkadziesiąt aresztowano, kilkadziesiąt zbiegło i zaczęło się ukrywać. Powstała instytucja podpolja – w momencie kulminacyjnym (1933–34) na Wołyniu i Polesiu ukrywało się przed policją ok. 200 osób. Biorąc pod uwagę zagrożenia i koszty związane z ich utrzymaniem, trzeba stwierdzić, że cieszyli się znacznym poparciem ludności miejscowej.
Podpolni prowadzili pracę polityczno-organizacyjną pod szyldem KPZU, ale koncentrowali się na sprawach lokalnych. Organizowali strajki rolne, obronę przeciwko poborcom podatkowym, patrolom policyjnym. W 1932 r. doszło do powstania na pograniczu Polesia i Wołynia oddziału partyzanckiego, liczącego w szczytowym momencie kilkadziesiąt osób. Do jego likwidacji sprowadzono dodatkowe siły policyjne, a nawet użyto pododdziałów wojskowych. Co prawda funkcjonujący w literaturze sowieckiej termin „powstanie kowelskie 1932” jest przesadzony, niemniej na samym Wołyniu i Polesiu rozwinęła się chłopska legenda o wielkim powstaniu, w którym walczyło z Polakami tysiąc, ba, dwa tysiące partyzantów.
Przypadek dwóch kominiarzy. Przez kilka lat polityka wewnętrzna na Polesiu i Wołyniu polegała na bardzo ostrym reagowaniu na poważniejsze przypadki łamania prawa i wystąpienia antypaństwowe oraz przeprowadzaniu co jakiś czas prewencyjnych akcji policyjnych, w czasie których zatrzymywano setki podejrzanych i zabijano podpolnych (łącznie kilkudziesięciu). W 1934 r. wojewodowie poleski i wołyński uznali, że przyszedł czas na przywrócenie właściwych porządków. Na wsi znów pojawili się sekwestratorzy, a policjanci zaczęli wypisywać mandaty. Jednak powrót państwa nie był łatwy. Chłopi czuli się silni i próbowali się bronić przed każdym intruzem.
Jak informowano w sprawozdaniu policyjnym 12 kwietnia 1935 r., do wsi Metelno (koło Ołyki) przybyli dwaj kominiarze zawodowi w celu przeprowadzenia urzędowej kontroli kominów. Włościanie postanowili do niej nie dopuścić i w liczbie 30 osób zaatakowali rzemieślników. Ci zabarykadowali się w jednej z chałup i wysłali ucznia-pomocnika po policję. Posłaniec został pojmany i pobity. „Po dłuższym okresie, gdy tłum się rozszedł, kominiarze drogą okrężną wycofali się ze wsi. Dochodzenie wykazało, że inicjatorami pobicia kominiarzy byli członkowie KPZU, którzy oczekiwali interwencji policji i zamierzali rozbroić ewentualnie mający nadejść patrol”.
Polityka umacniania polskości. Mocowanie się trwało przez cały 1935 r. Na terenie woj. wołyńskiego poległo wówczas pięciu policjantów, od broni palnej zginęło kilkudziesięciu ściganych przez policję, liczba zatrzymanych szła w tysiące. Dopiero w drugiej połowie 1936 r., po fali niepokojów na wsi wschodniogalicyjskiej, można było stwierdzić odpowiedzialnie, że chłopi spokornieli (co oczywiście nie znaczy, że zlojalnieli).
Być może to właśnie zainspirowało część elity władzy do podjęcia polityki umacniania polskości, której głównym promotorem była armia, a w niej generałowie Tadeusz Kasprzycki i Mieczysław Smorawiński. Przeprowadzono polonizację prawosławnego ordynariatu polowego wojska polskiego, zintensyfikowano akcje na rzecz tzw. repolonizacji szlachty zagrodowej oraz rekatolicyzacji ludności niegdyś unickiej, w XIX w. wcielonej przymusowo do prawosławia i, jak mawiano, zruszczonej. Najbardziej spektakularną akcją tamtej doby było zniszczenie kilkuset obiektów związanych z prawosławiem na Chełmszczyźnie. Podkreślano, że chodzi o te nieużytkowane i pozostające formalnie własnością państwa lub bezpańskie (np. kaplice przydrożne w okolicach, gdzie prawosławni już nie mieszkali). Jednak idea dostosowywania krajobrazu kulturowego do aktualnego układu stosunków wyznaniowych nie znalazła uznania mniejszości narodowych. Nawet część polskiej opinii publicznej uznała ją za barbarzyństwo.
Bilans dwudziestolecia
Kresy zintegrowane. Bilans dziejów politycznych Kresów Wschodnich II Rzeczpospolitej należy zacząć od właściwie nieobecnego w polskiej historiografii stwierdzenia, że w ciągu niecałych 20 lat udało się zintegrować województwa wschodnie w ramach organizmu państwowego. Różnice w poziomie i jakości działania struktur administracyjnych państwa i samorządów wszystkich szczebli były nieporównanie mniejsze niż w początkach okresu międzywojennego. Powstały i efektywnie działały lokalne elity polityczne i administracyjne, tworzące stabilne zaplecze społeczne państwa. Poziom bezpieczeństwa publicznego w Łucku, Wilnie czy Tarnopolu był znacznie wyższy niż w Warszawie, a we Lwowie – porównywalny. Państwo polskie było w przededniu wybuchu II wojny światowej silniejsze, niż wskazywałyby to tendencje odśrodkowe w społecznościach mniejszościowych – niemieckiej, litewskiej, białoruskiej i ukraińskiej razem wziętych.
Po drugie, taka czy inna polityka narodowościowa władz państwowych nie miała wpływu na losy państwa polskiego w 1939 r. O utracie suwerenności nad ziemiami wschodnimi zadecydował wynik rozgrywki militarnej oraz kształt porozumień Hitlera i Stalina. W tym sensie próby rozważania, czy inna polityka narodowościowa Drugiej Rzeczpospolitej mogłaby uchronić Polskę od katastrofy, nie mają żadnych podstaw.
Co jednak – i to po trzecie – nie zmienia to faktu, że w perspektywie rozwoju wydarzeń w latach 1939–44 model relacji między Polakami a Litwinami, Białorusinami i Ukraińcami, ukształtowany w niemałym stopniu za sprawą działań państwa polskiego, był chyba najgorszy z możliwych. Czy jednak była możliwość innego ułożenia tych stosunków?
Kresy wybuchowe. Polityka narodowościowa II RP pozostawała zgodna z zasadami stosowanymi wówczas w całym świecie. W okresie międzywojennym mało kto kwestionował zasadę, że celem państwa narodowego jest umacnianie swego bezpieczeństwa i trzymanie w ryzach tendencji odśrodkowych, przede wszystkim drogą represjonowania prób działalności definiowanej jako antypaństwowa. Polacy nie byli bardziej opresyjni wobec mniejszości niż Niemcy, Litwini, Rumuni czy bolszewicy. Jedynie Czesi starali się budować kompromis z Niemcami (ale już nie ze Słowakami), co tylko ułatwiło Niemcom zbudowanie własnego państwa w państwie. Dodajmy – lojalnego nie wobec Masaryka czy Benesza, lecz Hitlera.
W Polsce w realiach międzywojnia nikt (poza środowiskiem socjalistów i idealistów) nie rozważał realnie możliwości poważniejszych koncesji na rzecz mniejszości narodowych. Wydaje się zresztą, że mogłyby one na krótką metę przynieść więcej szkody niż pożytku. Np. przyzwolenie na żywiołowy rozwój Hromady oznaczałoby w perspektywie kilku lat zagrożenie zbrojną irredentą. Zezwolenie na swobodne działanie ukraińskiego harcerstwa i organizacji paramilitarnych byłoby otwarciem drogi do budowy systemu masowego szkolenia wojskowego młodzieży ukraińskiej (dopełnianego szkoleniem strzeleckim w polskim wojsku). Zresztą, kto jak kto, ale Polacy doskonale wiedzieli, jak wykorzystać najmniejsze możliwości działania dla realizacji strategii niepodległościowych.
Było jasne, że twarda polityka państwa polskiego nie spotka się z aplauzem mniejszości i może prowadzić do frustracji i rozgoryczenia. Te jednak, nawet powszechne, nie były w stanie zagrozić stabilności państwa. Gdy jednak państwo polskie przestało istnieć, a Polacy zostali pozbawieni jego ochrony, frustracja i rozgoryczenie zmieniły się w żądzę zemsty.