Nowy cadillac 355D Fleetwood Special stanął na parkingu przed Głównym Inspektoratem Sił Zbrojnych (GISZ) w Warszawie w lutym 1935 r. Imponował rozmiarami: długi na 5,5 m, szeroki na 2 m i wyższy od standardowego modelu, aby Marszałkowi było wygodnie do niego wsiadać. Józef Piłsudski nie nacieszył się nowym autem; był już mocno schorowany, wkrótce zmarł. Nie wiadomo, czy się nim przejechał, ale na pewno do niego wsiadł. Zdążył podobno skrytykować zbyt twardy fotel, który natychmiast przerobiono: dołożono 7,5 kg sprężyn i ponad 6 kg waty.
Cadillaca zamówiono w Stanach Zjednoczonych specjalnie dla Piłsudskiego, który doceniał amerykańskie samochody od czasu wojny polsko-bolszewickiej, gdy lepiej od innych radziły sobie na trudnych drogach. Stwierdził też: „Samochód musi być wygodny, by nie bujało, mocny i dobrze, gdyby amerykański”.
Model wyprodukowany na specjalne zamówienie miał nie tylko popielniczki, bo jak wiadomo Marszałek palił nałogowo, ogrzewanie i telefon, dzięki któremu mógł rozmawiać z szoferem oddzielonym szybą. Przede wszystkim przygotowany był do wożenia najważniejszej osoby w państwie: kuloodporne szyby, pancerne płyty wzmacniające, dodatkowy zbiornik paliwa. Koszt był ogromny – 70 tys. zł, za które wówczas można było kupić kilkanaście fiatów 508 produkowanych w Polsce od 1932 r.
Po śmierci Piłsudskiego samochód służył wdowie po nim, jednak po roku przejął go GISZ. Gdy do Polski przyjeżdżał Hermann Göring, by prowadzić rozmowy z politykami podczas polowań w Puszczy Białowieskiej, wożony był właśnie tym reprezentacyjnym modelem. Podobnie jak król Rumunii.
W 1939 r. następca Piłsudskiego Edward Rydz-Śmigły wraz z cadillakiem przekroczył granicę rumuńską. Auto zarekwirowano. Po wojnie o jego zwrot zabiegały władze komunistyczne i odzyskały je w 1946 r.