Jan Skórzyński
29 marca 2016
KBWE, czyli potwierdzenie powojennego status quo
Koń helsiński
W 1975 r. w Helsinkach podpisano dokument, który miał utrwalić podział Europy na komunistyczny Wschód i demokratyczny Zachód. A stał się narzędziem rewolty.
Intencje Moskwy. Pomysł, aby europejska konferencja potwierdziła powojenne status quo, narodził się w Moskwie. Przywódcy ZSRR chcieli uzyskać międzynarodową legitymizację swoich wojennych zdobyczy, które nie zostały potwierdzone przez traktat pokojowy z Niemcami, gdyż nigdy go nie podpisano. Chodziło o gwarancje terytorialnej integralności zarówno dla Związku Sowieckiego, który w wyniku drugiej wojny światowej powiększył swoje terytorium o kraje bałtyckie, polskie Kresy Wschodnie i część Rumunii, jak i jego środkowoeuropejskich satelitów, w tym NRD.
Intencje Moskwy. Pomysł, aby europejska konferencja potwierdziła powojenne status quo, narodził się w Moskwie. Przywódcy ZSRR chcieli uzyskać międzynarodową legitymizację swoich wojennych zdobyczy, które nie zostały potwierdzone przez traktat pokojowy z Niemcami, gdyż nigdy go nie podpisano. Chodziło o gwarancje terytorialnej integralności zarówno dla Związku Sowieckiego, który w wyniku drugiej wojny światowej powiększył swoje terytorium o kraje bałtyckie, polskie Kresy Wschodnie i część Rumunii, jak i jego środkowoeuropejskich satelitów, w tym NRD. Kremlowi zależało również na potwierdzeniu suwerenności państw komunistycznych, pojętej jako brak ingerencji w ich sprawy wewnętrzne. A także na rozwoju współpracy gospodarczej, z czym wiązano nadzieje na dostęp do nowoczesnych technologii. Cena, jaką komuniści musieli za to zapłacić, okazała się jednak wysoka. Propozycja Rapackiego. Oficjalną propozycję europejskiej konferencji bezpieczeństwa zbiorowego i współpracy wysunął minister spraw zagranicznych PRL Adam Rapacki na forum ONZ w 1964 r. Rozmowy przygotowawcze na temat przyszłego porozumienia, mającego być politycznym zwieńczeniem odprężenia, rozpoczęły się jednak dopiero w 1972 r., po zawarciu układów RFN-ZSRR i RFN-PRL oraz porozumienia czterech mocarstw w sprawie Berlina. Konferencja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie po raz pierwszy zebrała się, na szczeblu ministrów spraw zagranicznych, w Helsinkach w 1973 r. Spośród istniejących wówczas w Europie państw tylko maoistowska Albania odmówiła w niej udziału. Pełnoprawnymi uczestnikami były natomiast USA i Kanada. Udział Stanów Zjednoczonych był pierwszym sukcesem Zachodu. W zamyśle sowieckim z KBWE miały być wyłączone mocarstwa pozaeuropejskie, co mogło zapoczątkować wypychanie Amerykanów z Europy i marginalizację NATO. Tego właśnie obawiali się sojusznicy USA na starym kontynencie, przekonując Waszyngton do udziału w rozmowach. Szef amerykańskiej dyplomacji Henry Kissinger pozostawał sceptyczny, preferując dwustronne negocjacje pomiędzy supermocarstwami zamiast żmudnych, wielostronnych dyskusji na temat takich kwestii, jak wymiana kulturalna czy poszanowanie praw człowieka. W tej ostatniej sprawie, która okazała się najważniejszym osiągnięciem konferencji, główną rolę odegrali dyplomaci krajów tzw. Dziewiątki, czyli Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, poprzedniczki Unii Europejskiej. Nowa Jałta czy anty-Jałta? Wszelako gdy 1 sierpnia 1975 r. przywódcy 35 państw uroczyście podpisali Akt końcowy KBWE, komentarze dalekie były od entuzjazmu. Wydawało się, że głównym beneficjentem umowy jest ZSRR, uzyskując przypieczętowanie jałtańskiego podziału Europy, a także utrwalenie podziału Niemiec. Po uważnej lekturze dokumentów helsińskich można się było jednak przekonać, że sprawy nie są tak jednoznaczne. Zapisano w nich np., że państwa sygnatariusze „będą powstrzymywać się od jakiejkolwiek formy ingerencji zbrojnej lub groźby takiej ingerencji”. Za niedopuszczalne uznano także wywieranie „jakiegokolwiek militarnego lub politycznego, gospodarczego lub innego nacisku zmierzającego do podporządkowania swym własnym interesom wykonywania przez inne państwo uczestniczące praw wynikających z jego suwerenności”. Ewidentnym pogwałceniem tego punktu byłaby więc bratnia pomoc w rodzaju inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. A aprobatę dla powojennych zmian terytorialnych podważył prezydent USA Gerald Ford, podkreślając w przeddzień podpisania Aktu, że Stany Zjednoczone nigdy nie uznały aneksji państw bałtyckich przez ZSRR. Jednak przede wszystkim obóz komunistyczny zobowiązał się do poszanowania praw człowieka i podstawowych wolności: myśli, sumienia, wyznania i przekonań. A także do uznania praw narodów do samostanowienia. Kwestie te obejmował tzw. trzeci koszyk porozumień, które mówiły także o wolnym przepływie opinii i informacji między ludźmi i krajami. Układ Schmidt-Gierek. Sygnatariusze Aktu końcowego – w imieniu PRL podpisał go Edward Gierek – zobowiązali się do popierania kontaktów swoich obywateli z zagranicą, ułatwiania im podróży, łączenia rodzin, organizowania spotkań młodzieży, wymiany naukowej itp. Rządy państw sygnatariuszy miały zachęcać „do korzystania z obywatelskich, politycznych, ekonomicznych, społecznych, kulturalnych i innych praw oraz wolności, które wynikają z przyrodzonej godności osoby ludzkiej i mają podstawowe znaczenie dla jej swobodnego i pełnego rozwoju”. Podczas spotkania z kanclerzem RFN Helmutem Schmidtem – w trakcie szczytu w stolicy Finlandii – Gierek zgodził się na wyjazd z Polski 125 tys. osób pochodzenia niemieckiego, głównie Ślązaków i Mazurów. W zamian Niemcy zachodnie wypłaciły Polsce 1,3 mld marek jako rekompensatę z tytułu wojny, choć ukryto to w bardziej dyplomatycznej formule. RFN udzieliło również PRL długoterminowej i niskooprocentowanej pożyczki w wysokości 1 mld marek. W ten sposób Zachód, za cenę formalnego uznania granic bloku wschodniego, skłonił Moskwę do deklaracji przestrzegania praw obywatelskich w podporządkowanych jej krajach. Akt końcowy nie miał charakteru tak zobowiązującego jak traktaty międzynarodowe, nie był też wyposażony w mechanizm sankcji za jego łamanie, ale mógł stanowić groźny instrument polityczny. Kongres wiedeński bis? Nie uszło to uwagi dogmatyków z Biura Politycznego KPZR, obawiających się otwarcia kraju na „trujące wpływy Zachodu”. Poważne kłopoty przewidywał szef KGB Jurij Andropow. Andriej Gromyko, minister spraw zagranicznych ZSRR, który obok Leonida Breżniewa był głównym zwolennikiem porozumień helsińskich, przekonywał towarzyszy z Politbiura, porównując szczyt w stolicy Finlandii do kongresu wiedeńskiego (1815 r.), który zapewnił Rosji na całe stulecie pozycję jednego z dyrygentów koncertu mocarstw w Europie. Mówił też o swoim uzgodnieniu z Kissingerem, w myśl którego Moskwa i Waszyngton miały, niezależnie od formalnych zapisów, powstrzymać się od ingerencji w sprawy wewnętrzne drugiej strony. „Pozostajemy panem we własnym domu” – zapewniał Gromyko. Tę linię podjęła też propaganda sowiecka, prezentując Helsinki jako dyplomatyczny i geopolityczny triumf ojczyzny światowego komunizmu i osobisty sukces Breżniewa. W istocie, jak napisał jeden z zachodnich analityków, ZSRR zdobył w Helsinkach tytuł do tego, co już miał – swego wschodnioeuropejskiego imperium. A Zachód dostał do ręki środki, za pomocą których mógł to imperium zmienić. Nieodkryta potencja. Polscy opozycjoniści tego wymiaru Helsinek na początku nie dostrzegali. „Nudne pustosłowie, głupie kino, ale cel polityczny jest jasny i dla Rosji ważny: pokazać, że świat uznał rosyjskie podboje terytorialne w Europie po II wojnie światowej i że ta narada zastępuje konferencję pokojową” – zapisał w dzienniku Stefan Kisielewski. Z kolei Leszek Kołakowski oceniał: „Nie zanosi się (…) na to, aby zasada swobodnego przepływu informacji, werbalnie uznana na festiwalu w Helsinkach, mogła w bliskiej przyszłości przestać być tym, czym jest – papierową ozdobą, która uspokaja sumienia zachodnich konstruktorów fałszem podszytej detente”. Równie negatywne oceny formułowali komentatorzy zachodni. „Nigdy w historii nie włożono tyle wysiłku, w tak długim czasie, aby osiągnąć tak mało” – pisał „New York Times”. Równie krytycznie oceniał Helsinki „Wall Street Journal”. Akt końcowy atakowali Ronald Reagan, wówczas gubernator Kalifornii, widząc w nim ustępstwa wolnego świata wobec „imperium zła”, oraz Margaret Thatcher. „Zachód nie wierzy, że ZSRR zechce rzeczywiście wypełniać zasady zawarte w dokumencie końcowym. Ja również w to wątpię – notował 6 sierpnia 1975 r. Mieczysław Rakowski. – Odnoszę wrażenie, że nasze rządy będą teraz jeszcze bardziej wyczulone na wszelką »kontrabandę« burżuazyjną i że nie ma co liczyć na to, że osłabną w jakimś istotnym zakresie wszystkie ograniczenia, jakie w dziedzinie wolności istnieją w krajach rządzonych przez komunistów”. Redaktor POLITYKI trafnie oceniał intencje obozu rządzącego, ale zlekceważył potencjał środowisk opozycyjnych. Użytek z Helsinek. Najważniejszym – i przez nikogo nieprzewidzianym – efektem Helsinek był użytek, jaki z postanowień KBWE zrobili dysydenci. Rozwijające się w latach 70. w ZSRR, Polsce, Czechosłowacji, na Węgrzech i w NRD środowiska niezależne domagały się od komunistów respektowania zobowiązań Aktu końcowego. Hasło przestrzegania praw człowieka i obywatela stało się głównym żądaniem ruchów opozycyjnych, bardziej dotkliwym dla władz niż tradycyjna retoryka antykomunistyczna. Rewindykacjom opartym na katalogu helsińskim trudno było zarzucić wrogie inspiracje, skoro pochodziły z dokumentów podpisa
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.