Oburzenie komunistów. W 1947 r. ukazały się we Francji wspomnienia sowieckiego dysydenta Wiktora Krawczenki „Wybrałem wolność”. Ich autor był członkiem sowieckiej misji dyplomatycznej w Stanach Zjednoczonych, gdzie w 1944 r. poprosił o azyl polityczny. Tam też dwa lata później ukazało się pierwsze wydanie jego książki, która powstała we współpracy z byłym komunistą, dziennikarzem „New York Post”, Eugenem Lyonsem.
We Francji książka Krawczenki zyskała wielką popularność i sprzedała się w nakładzie miliona egzemplarzy. W swoich wspomnieniach opisywał on niezwykle ciężkie warunki życia w ZSRR, w tym również gułagi, czym godził w mocno zakorzeniony we Francji mit ZSRR jako kraju troszczącego się w wyjątkowy sposób o swoich obywateli. Nic więc dziwnego, że publikacja książki wywołała oburzenie ze strony komunistów i ich sympatyków. Pod adresem autora padały rozmaite zarzuty. Zdaniem redakcji komunistycznego tygodnika „Les Lettres Françaises” dopuścił się on manipulacji oraz fabrykacji dowodów. I przede wszystkim to nie on, ale tajne amerykańskie służby były prawdziwym autorem wydanych pod jego nazwiskiem wspomnień.
Dowiezieni świadkowie. W odpowiedzi na te oskarżenia Krawczenko wniósł do francuskiego sądu sprawę o zniesławienie i zażądał wysokiego odszkodowania od redakcji „Les Lettres Françaises”. Proces rozpoczął się 24 stycznia 1949 r. i przesłuchania trwały do 4 kwietnia. W sumie zeznawało około setki świadków. Sam Krawczenko przybył do Francji pod przybranym nazwiskiem, aby móc uczestniczyć w procesie, który nie schodził z pierwszych stron francuskich gazet.
Władze ZSRR bardzo mocno zaangażowały się w sprawę, chcąc dowieść przed francuskim sądem, że w Związku Sowieckim nie było obozów przymusowej pracy.