Marzenia i koszmary. Tad Szulc, uznany amerykański dziennikarz polskiego pochodzenia, napisał, że lata 60. XX w. były dekadą cudownych marzeń, ale również przerażających koszmarów. Wybuchły nadzieją i obietnicą, lecz dobiegały końca w cieniu wielkich tragedii, targane procesami, których następstw zgoła nikt nie był w stanie przewidzieć. Nie ulega jednak wątpliwości, że były to czasy gigantycznego przełomu, po którym nic już nie było takie samo jak wcześniej.
W symboliczny sposób oddają to losy Wielkiego Szparaga, jak przezywano gen. Charles’a de Gaulle’a. Na początku dekady był on niekwestionowanym autorytetem, który wyprowadził Francję z najpoważniejszego kryzysu, z jakim zmierzyła się po 1945 r. (algierskiego). Stworzył przykrojoną do jego wybujałych ambicji V Republikę, wszedł w rolę nobliwego i statecznego ojca narodu. 29 maja 1968 r. zasłużony polityk, wierzący wcześniej nieugięcie w swą historyczną misję, wyleciał jednak z Paryża do niemieckiego Baden-Baden, gdzie stacjonowało dowództwo francuskiej 1. Armii. Prezydent – przygotowujący się do konfrontacji ze studentami, młodymi wykładowcami, a nawet uczniami, którzy wylegli na ulice Dzielnicy Łacińskiej – potrzebował poparcia wojska. Był przy tym totalnie zdezorientowany, nie rozumiał – jak większość ludzi w wieku dojrzałym – dynamiki i motoryki wydarzeń. Dał temu wyraz w zdaniu wypowiedzianym do generała dowodzącego francuskimi oddziałami: „Massu, wszystko się popieprzyło!”.
Ów anarchiczny protest przeciwko „rzeczywistości rodziców” stał się potem mitem założycielskim całej generacji, ale miał również nader wymierne następstwa. De Gaulle ustąpił w 1969 r., i mimo że jego formacja utrzymała władzę jeszcze przez dekadę, paryska wiosna wyznaczyła koniec pewnej epoki.