Pomocnik Historyczny

Marcowa propaganda

Media PRL o Marcu 1968

Masówka w Stilonie, Gorzów Wielkopolski, 1968 r. Masówka w Stilonie, Gorzów Wielkopolski, 1968 r. PAP
Leniwie nijaka propaganda okresu gomułkowskiego nabrała w marcu niespodziewanego wigoru. Jej twórcy zręcznie potrafili grać na społecznych emocjach, odwoływać się do narodowych resentymentów i niechęci wobec elit.
Masówka w Hucie im. Lenina, Kraków, 20 marca 1968 r.PAP Masówka w Hucie im. Lenina, Kraków, 20 marca 1968 r.
Materiały anonimowo rozprowadzane w Domu Studenckim Mikrus w Warszawie w marcu 1968 r.Fotonova Materiały anonimowo rozprowadzane w Domu Studenckim Mikrus w Warszawie w marcu 1968 r.
Władysław Gomułka, I sekretarz KC PZPR: „Nie chcemy, by w naszym kraju powstała piąta kolumna” i „Nie czyniliśmy przeszkód obywatelom polskim narodowości żydowskiej w przeniesieniu się do Izraela, jeżeli tego pragnęli. Stoimy na stanowisku, że każdy obywatel Polski powinien mieć tylko jedną ojczyznę, Polskę Ludową”, Warszawa, 19 marca 1968 r.PAP Władysław Gomułka, I sekretarz KC PZPR: „Nie chcemy, by w naszym kraju powstała piąta kolumna” i „Nie czyniliśmy przeszkód obywatelom polskim narodowości żydowskiej w przeniesieniu się do Izraela, jeżeli tego pragnęli. Stoimy na stanowisku, że każdy obywatel Polski powinien mieć tylko jedną ojczyznę, Polskę Ludową”, Warszawa, 19 marca 1968 r.
Mieczysław Moczar (w centrum), minister spraw wewnętrznych, lider tzw. partyzantów, podczas kombatanckiego spotkania w lesie pod Anielinem, lata 60.Forum Mieczysław Moczar (w centrum), minister spraw wewnętrznych, lider tzw. partyzantów, podczas kombatanckiego spotkania w lesie pod Anielinem, lata 60.
Prasowe tytuły w 1968 r.EAST NEWS Prasowe tytuły w 1968 r.

Sieć motywów. „Zza wszystkiego, co złe na świecie, zza wrogów wszelkiej maści, wychyla się twarz Żyda zwanego syjonistą” – pisał o peerelowskiej propagandzie 1968 r. Michał Głowiński. Od czerwca 1967 r., kiedy w prasie po raz pierwszy zaczęto posługiwać się pojęciami „syjonizm” i „syjonistyczna agresja”, zdołała ona wyprodukować szczególny splot motywów. Kreując obraz wroga, zdyskontowała rozmaite dotychczasowe doświadczenia; zarówno własne, jak też i wypracowane przez przedwojenną nacjonalistyczną prawicę. W propagandowym przekazie stalinowscy dygnitarze i agenci imperializmu okazali się działać w interesie międzynarodowej finansjery żydowskiej, a wszystko to połączono z obsesją zachodnioniemieckiego rewanżyzmu. Dokonano niespotykanej w ciągu poprzednich kilkunastu lat mobilizacji sił i przypuszczono atak na wyimaginowaną postać, mającą uosabiać całe zagrażające systemowi zło.

Słowo syjonista było w marcowej propagandzie pojęciem tyleż kluczowym, ile niejednoznacznym. Nie każdy Żyd był syjonistą, a czytelnicy mogli wręcz odnieść wrażenie, że syjonista nie zawsze musi być Żydem. W dyskursie prasowym słowa Żyd i syjonista funkcjonowały rozdzielnie. Ta dwuznaczność marcowej retoryki pozwalała odwoływać się do antysemickich resentymentów, a zarazem nie odpychała tych, których kusił demagogiczny egalitaryzm marcowej propagandy: zapowiedź rozprawienia się z mędrkami i dorobkiewiczami.

Antyinteligencka rewolucja. Wiodącym motywem kampanii było szerzenie nienawiści do rzekomo uprzywilejowanej inteligencji. O profesorach uczestniczących w studenckich strajkach i literatach układających listy protestacyjne Henryk Tycner pisał, że są „dalecy od społeczeństwa, zamknięci w złotych klatkach wrogich marzeń, nierozumiejący historii i tradycji narodu, zadufani w swoją rzekomą mądrość, moc pieniądza i wrodzony jakoby spryt, pogardzający »ciemniakami«”. Intelektualistów nazywano mafią i kliką, oskarżano, że „żyją w wysokich Alpach intelektualnych” i „korzą się przed Zachodem”. Pod adresem Pawła Jasienicy, Stefana Kisielewskiego, Zygmunta Baumana, Leszka Kołakowskiego padały określenia takie, jak pseudotwórcy, kosmopolici, cmokające nad sobą koterie, kawiarniano-klubowe salony i – pogardliwie – luminarze, koryfeusze.

Język Marca był językiem rewolucji. Klasyczny peerelowski scenariusz ofensywy propagandowej wyglądał następująco: nieprzyjaciel knuje i uprawia dywersję, jego wysiłki spalą jednak na panewce. Wróg bowiem został zdemaskowany i rozgromiony, więc odtąd wszystko będzie wyglądać zupełnie inaczej. Wszechmocne dotąd elity otrzymają zasłużoną odprawę.

Z antysyjonistycznych artykułów, rezolucji, donosów i przemówień przebijał jeden okrzyk: Nareszcie! Doczekaliśmy się! „Nareszcie usunięty został hamulec, który dość długo wstrzymywał pełne egzekwowanie partyjnych i obywatelskich obowiązków od wszystkich – bez względu na ich pochodzenie” – mówił na wiecu w Stoczni Gdańskiej Stanisław Kociołek.

„Ja znałem już »owych facetów« z imienia i nazwiska, ja ich znałem od dawna – drwił z profesorów Bohdan Czeszko. – Ich cezaryczne profile, głowy senatorskie, ich zadufanie i pogardę i elokwentność zrodzoną w minionym okresie z kilku niezwykle prostych sformułowań na temat estetyki rozwlekanych w opasłe dysertacje pełne bełkotu i mroku”.

Żądanie „uzwyczajnienia”. Sportretowany w propagandzie wróg był przede wszystkim kimś wyrastającym ponad społeczną i socjalną przeciętną. W tym sensie za sztandarowy dla kampanii 1968 r. można uznać tekst Leszka Wysznackiego. „Uzwyczajnić”. Artykuł ten, opublikowany w „Stolicy” już u schyłku propagandowej ofensywy, stanowi kwintesencję marcowej kampanii. „Czas już najwyższy, aby przeprowadzić konsekwentne »uzwyczajnienie« niektórych grup obywateli naszego kraju, korzystających, jak dotąd, z pewnych praw obywateli »nadzwyczajnych« (…). Sądzą oni, że należą im się od społeczeństwa i państwa szczególne względy, opieka, nadzwyczajne zabezpieczenia, następnie lukratywne posady i bóg wie co jeszcze. W tym miejscu warto chyba i należy zadać publiczne pytanie: a właściwie dlaczego i z jakiego powodu? (…) Trzydzieści milionów Polaków żyje w określonych warunkach, korzysta z przepisowego metrażu mieszkaniowego, zarabia określoną sumę pieniędzy, jeździ tramwajami, leczy się w ubezpieczalni, korzysta z biur pośrednictwa pracy, spędza urlopy w domach Funduszu Wczasów Pracowniczych – słowem żyje zwyczajnie. Żyjcie tak i wy. (…) A że takie postawienie sprawy i ewentualna praktyka (do czego zresztą daleko) spowoduje lament niektórych grup w kraju czy głośne rozdzieranie szat ich zagranicznych protektorów – tym nie należy się chyba przejmować, lecz spokojnie robić swoje, czyli »uzwyczajniać«. (…) Oni tego bardzo nie lubią. Lubią to natomiast bardzo zwyczajni ludzie”.

W tym świetle bardziej zrozumiała staje się swoista – wyrażona setkami cytowań – kariera, jaką w marcowej propagandzie zrobiło powiedzenie Kisielewskiego o dyktaturze ciemniaków. Zwrot ów stworzył pole do popisu publicystom, usiłującym rozbudzić w społeczeństwie antyelitarne kompleksy.

Bananowi komandosi. Marcowi propagandyści zręcznie i z niewątpliwym wyczuciem społecznych nastrojów potrafili grać na emocjach i odwoływać się do płaskiej zawiści. Wyczerpująco opisywali utracjuszowski styl życia dygnitarzy i literatów, a zwłaszcza – studenckich kontestatorów. Komandosi – ukazani jako elitarny klub rówieśniczy – mieli zdecydowanie gardzić przykładającymi się do studiów rówieśnikami: „Mają oni dobrze sytuowanych rodziców, więc bagatelizują naukę. Uważają się za »ważniaków«, a swoich kolegów pochodzących z prowincji wyśmiewają”. Co więcej, wcale się z tymi uczuciami nie kryją: „Młoda dziewczyna z »dobrej rodziny«, idąc Krupówkami w Zakopanem, nuciła »Ależ tej hałastry najechało«”. „Synalkowie i córuchny” odmawiali korzystania z dóbr, na jakie byli skazani ich mniej zamożni koledzy. Opisana w anonimowej ulotce (bez wątpienia przygotowanej przez MSW) Ewa Zarzycka „specjalizowała się w gaszeniu papierosów w dżemie”. Z kolei „dziewczyny w skórzanych kostiumikach wołały w studenckich klubach: »Dżery, podaj mi coca-colę, bo to nasze świństwo nic nie warte…«”.

„Jeśli ostatnio przyjęło się nazywać pewną określoną warstewkę młodzieży mianem bananowej, to Andrzej Neumark jest właśnie bananowej młodzieży klasycznym ucieleśnieniem – czytamy w pamiętnym artykule Ryszarda Gontarza „Bananowiec”. – To już nie jest rozbrykany synek dobrze zarabiającego tatusia, to wręcz rozbestwiony paniczyk z zapomnianej epoki. Ojciec tego młodzieńca jest dyrektorem gabinetu Ministerstwa Kultury i Sztuki (…). Dyr. Neumark sprawuje niepodzielną władzę nad domem wypoczynkowym Ministerstwa Kultury i Sztuki w Radziejowicach, gdzie zachowuje się jak właściciel pałacu”. Takie właśnie przesłanie – mówiące, że niedaleko pada jabłko od jabłoni (a w 1968 r. walczono przede wszystkim z tą jabłonią) – zawarte było w tytule jednego z najbardziej zaangażowanych tekstów marcowej kampanii – „Bananowych jabłek” Aliny Reutt i Zdzisława Andruszkiewicza.

Gniew ludu. Młodzi syjoniści mieli ubierać się w pochodzące z butików drogie stroje, kłujące w oczy ich kolegów: „Ci, co mają forsę, a głowę nabitą frazesami i fałszywymi ambicjami, nie wiedzą nawet, co to znaczy zarobić na kawałek chleba – pisał do redakcji „Walki Młodych” anonimowy czytelnik. – Nas, chociaż często pracujemy już po parę lat, nie stać na komisowe golfy po 1200, 1300 zł – ich stać. Rower, który kupiłem sobie za pierwsze zarobione pieniądze, był szczytem moich marzeń”. Marcowa prasa z naciskiem podkreślała, że kontestatorzy wyróżniali się na tle otoczenia przede wszystkim ubiorem: „W szarej gromadzie studenckiej rej wiedli osobnicy ubrani w ortaliony, elastyki, wykwintne golfy, zagraniczne botki, kurteczki we wszystkich odcieniach i fasonach”.

„W elegancko umeblowanych mieszkaniach, odbiegających od typowego M-1 czy M-2”, w rządowych kamienicach przy alei Przyjaciół, komandosi prowadzili tryb życia charakteryzujący wyklęte dawne klasy posiadające: „Miało (…) pokolenie »bananowców« służbę w domu, gratisowe bilety i książki, wakacje za granicą, a jeśli w kraju – to w modnych kurortach i w domach pracy twórczej, przeznaczonych dla ludzi rzeczywiście ciężko pracujących. Mieli samochody najnowszych marek, obracali się w zamkniętych środowiskowych klubach, jak klub im. Babla”.

Utracjuszowskie życie bananowców przedstawiano z najdrobniejszymi szczegółami – czytelnik poznawał, opisywane z podaniem ceny niczym w reklamowym katalogu, kobiece kreacje, marki samochodów, nazwy lokali, trunków i egzotycznych kurortów. Ta dokładność przypominała narrację współczesnych oper mydlanych opowiadających o życiu milionerów. W prasie 1968 r. z jednej strony potępiano konsumpcjonizm, z drugiej – umiejętnie dyskontowano ludzką tęsknotę za szczęściem i luksusem. Wymienione zabiegi miały, niczym zapachy z luksusowej restauracji drażniące biedaków, pobudzić wyobraźnię społeczeństwa i spotęgować jego frustrację – gniew ludu, który publicyści kierowali następnie przeciw wybranym osobom.

W gąszczu aluzji. Prasa marcowa kokietowała odbiorcę zawoalowanymi aluzjami antysowieckimi. Mieczysław Moczar w głośnym wywiadzie udzielonym PAP w kwietniu 1968 r. piętnował działaczy komunistycznych, którzy okres okupacji spędzili w ZSRR: „[Istnieje] fakt przyjścia do nas razem z bohaterskimi żołnierzami pewnych polityków przybranych w płaszcze oficerskie, którzy później uważali, iż z tego tytułu tylko im, Zambrowskim, Radkiewiczom, Bermanom, przysługuje prawo do przywództwa, monopol, na określanie tego, co jest słuszne dla narodu polskiego. Fakt ten był wówczas wyrazem niewiary w nas. (...) Od tego zaczęło się zło, które trwało do 1956 r.”.

Obraz syjonisty w znaczącej mierze był opowieścią retrospektywną – prasa z detalami relacjonowała przypadki nadużycia władzy, rewizjonistycznych wystąpień, wreszcie zdrady interesów narodowych, jakie zdarzyły się po 1956 r., a dopiero teraz zostały wyciągnięte na światło dzienne. Stwierdzano przy tym: „Można i trzeba wreszcie zadać pytanie, dlaczego moralni sprawcy takich kierunków myślenia młodzieży – a więc rodzice, wychowawcy, profesorowie i asystenci – tak długo byli rozgrzeszani z odpowiedzialności, tak długo piastowali odpowiedzialne społecznie funkcje, choć nie sprostali podstawowym obywatelskim zadaniom wychowania młodego pokolenia?”.

Kwestia odpowiedzialności władz, które nie dostrzegły w porę nadciągającego zagrożenia, została przez prasę potraktowana w sposób zawoalowany. Niedopowiedzenia, mgliste sugestie, dziwnie, jak na propagandę, niejednoznaczne hasła („Oczyścić partię z syjonistów”; „Ukarać winnych nadużyć”) mogły intrygować odbiorcę, sugerować mu, że proces demaskowania wroga będzie miał swój ciąg dalszy. Niekiedy przypuszczenia te umacniano kategorycznymi stwierdzeniami: „Sprawy ostatnich dni, o których powiedziano już niemało, a musi być powiedziane więcej [wytłuszczenie oryginalne] stanowią osobliwy konglomerat brudnej gry politycznej; ale i autentycznych i istniejących błędów czy braków; cynicznej prowokacji, ale i gorącego serca, zaniedbań organizacyjnych i materialnych, ale w przedziwny sposób skojarzonych z niemałą dozą bezzasadnego samozadowolenia i samouspokojenia”.

Wizja syjonistycznego sprzysiężenia. Czytelnik dowiadywał się, „że w Polsce Ludowej od szeregu lat działają pewne ośrodki syjonizmu, powiązane z międzynarodowymi centrami tej skrajnie reakcyjnej doktryny”; przypominano mu przy tym, iż „nieznane są jeszcze do końca kulisy i wszystkie sprężyny (…) wydarzeń, inspirowanych przez antysocjalistyczne siły”. Chociaż bunt studencki został spacyfikowany, a odpowiedzialnych (rzekomo) za jego wybuch wyrzucono z KC i z partii – „to nie koniec dramy. To dopiero początek”.

Kampania marcowa stanowiła konstrukcję otwartą. Pozwalała – w sposób wiarygodny dla społeczeństwa, bez popadania w sprzeczności i niekonsekwencje – dopisywać kolejne nazwiska na listę „wrogów ludu”. Trudno przecież określić precyzyjnie, w którym momencie karygodna pobłażliwość staje się już świadomym współdziałaniem, prasa grzmiała zaś: „Chcieli wrócić tylnymi drzwiami na polityczną scenę zgrani do cna politykierzy Zambrowski, Staszewski i ci, których nazwisk się jeszcze nie wymienia, a którzy tolerowali ich marzenia o wielkości”.

Propaganda 1968, analizowana pod tym kątem, sprawia wrażenie, jakby miała służyć jednocześnie za uzasadnienie i narzędzie czystki wewnątrz partyjnego establishmentu – czystki być może znacznie rozleglejszej niż ta przeprowadzona rzeczywiście. W jednym z najważniejszych tekstów tej kampanii Kazimierz Kąkol pisał: „Mieliśmy do czynienia z próbą uderzenia w kierownictwo, z którym wiąże się słusznie wybór i stabilność decyzji politycznych określających nasze miejsce i naszą postawę w obozie socjalistycznym, z próbą – chyba to słowo jest tu na miejscu – zamachu stanu. Grupa zakonspirowana powiązana z ośrodkami syjonistycznymi, usiłowała w sposób zorganizowany doprowadzić, pod hasłami patriotycznymi i demokratycznymi, do takiego nasilenia manifestacji i starć ulicznych, które musiałyby uczynić otwartym problem przynajmniej personalnej kontynuacji rządzenia. (...) Teza sformułowana wyżej może się wydać nie dość prawdopodobna i naciągana. Można przytoczyć na jej poparcie niejeden argument. I w swoim czasie argumenty te zostaną na pewno przytoczone”.

Czytelnik miał prawo odnieść wrażenie, że – jak sformułował to socjolog Jakub Karpiński – „dzieje się (lub ma się dziać) coś straszliwego”. „»Trybuna Ludu« nadal na czołowych miejscach informuje o oburzeniu mas i potępianiu inspiratorów i prowodyrów ekscesów – notował 14 marca w swym dzienniku Mieczysław Rakowski, naczelny POLITYKI. – Hasło: »Syjoniści reprezentują Izrael, a nie Polaków«. Powtarza się żądanie pozbawienia odpowiedzialnych stanowisk ludzi kompromitujących ludową władzę (nazwisk się nie wymienia, nie wiadomo, o kogo chodzi) oraz tych, których synowie i córki mają wrogi stosunek do ludowej ojczyzny. Ciągle powtarza się atak na syjonistów. Wygląda na to, że Polsce zagraża jakieś potężne syjonistyczne sprzysiężenie. Coraz wyraźniej widać, że jest to jedynie pretekst. Ale do czego? Chyba do zrobienia wielkiej czystki”.

W obronie narodowej martyrologii. Demaskowaniu ukrytych wrogów towarzyszyła ostentacyjna troska o dobre imię Polski. Marcowa propaganda atakowała dorobek polskich socjologów i filozofów, pisząc, że koncentrowali się na prawach i swobodach jednostki – „indywidualizmie i egoizmie” – lekceważąc „moc narodowego ducha”. „Kosmopolita jest pozbawiony uczuć patriotycznych – bo nie ma skąd ich brać” – demaskowała prasa.

Celem syjonistycznego spisku miało być sprofanowanie narodowej martyrologii i zniszczenie pamięci o heroicznej przeszłości. Głos w tej sprawie zabrał sam Moczar. „Były to sprawy dotąd jednostronnie, często wręcz nieuczciwie przedstawiane – mówił w głośnym wywiadzie dla PAP. – Pomijało się milczeniem, i to z premedytacją, pewne istotne sprawy z punktu widzenia tradycji i godności narodowej. Najlepszym przykładem jest Wielka Encyklopedia Powszechna, opracowana pod egidą ludzi, znanych szczególnie z okresu stalinowskiego. Niewiele obchodziły ich sprawy, które stanowią dumę narodu polskiego (...) starali się zniekształcić naszą historię i osłabić pamięć o tradycjach narodowych. Wszystko, czego dokonał nasz naród w latach ostatniej wojny, wymaga godnego upamiętnienia, przekazania młodemu pokoleniu. Sprawami tymi muszą zajmować się ludzie, którzy to rozumieją, którzy czują oddech naszego narodu”.

Wspomniana przez szefa MSW sprawa Encyklopedii jak w soczewce skupiła w sobie nacjonalistyczny obłęd tamtych czasów. Autorom hasła „obozy koncentracyjne hitlerowskie” zarzucono, że dokonali fałszywego rozróżnienia na obozy koncentracyjne i obozy zagłady, podając, że w tych ostatnich ginęli niemal wyłącznie Żydzi. Zdaniem marcowych propagandystów było to równoznaczne z „celowym ukrywaniem strat polskich z ręki niemieckiego okupanta”. Treść wszystkich haseł w Encyklopedii poddano ostrej krytyce. Zarzucano autorom, że nie wykazali się wrażliwością patriotyczną, gdyż prezentując dzieje polskich miast i miasteczek, nie podali szczegółowych informacji o narodowej martyrologii – a tym samym „działali w interesie zachodnioniemieckich ośrodków wojny psychologicznej”.

Dla równowagi łamy gazet zapełniły się relacjami o harcerskich zlotach i rajdach, podczas których młodzież upamiętniała „bohaterów walk z hitlerowskim najeźdźcą”, a także pomagała odnajdywać „liczne, nieznane jeszcze miejsca kaźni narodu polskiego”. W szkołach organizowano spotkania z kombatantami, urządzano konkursy wiedzy historycznej na temat II wojny światowej, odsłaniano nowe pomniki i tablice pamiątkowe. „Podczas pobytu na Mazurach przez całą niedzielę słuchałem radia – notował w czerwcu 1968 r. Rakowski. – Bezustannie partyzantka, wojsko i znowu partyzantka. Prawdziwa inwazja tej tematyki. Niedługo ludzie zaczną wyłączać radia. Widocznie potrzebujemy bojowego ducha i prężnego narodu. Powstaje jednak pytanie, czy to jest właściwa droga do osiągnięcia tego celu”.

Zachodni paszkwilanci, niewdzięczni Żydzi. „Antysyjonistyczna” propaganda wiele miejsca poświęcała „oszczerstwom” zachodniej prasy na temat stosunków polsko-żydowskich podczas niemieckiej okupacji. „Wystarczy wczytać się w te artykuły, inspirowane przez możne i posażne syjonistyczne ośrodki dyspozycyjne, wejść w typową dla tej prasy argumentację, żeby raz jeszcze pojąć, jak elastycznym materiałem stają się fakty w rękach dobrze opłacanych paszkwilantów – czytamy w piśmie „Za Wolność i Lud”. – Gaśnie więc pamięć o obozach zagłady, dyskretnym milczeniem pokrywa się to wszystko, co mówi o wspólnej walce, solidarnym współdziałaniu, udziale Polaków w ukrywaniu ludności żydowskiej, żeby tym głośniej, tym bardziej natrętnie eksponować tylko te fakty i incydenty, które rzucają strzępy jakiegoś cienia na nasz naród. To już nie poszczególne, oderwane głosy, to cała kampania, wielki frontalny atak, przemyślany do ostatniego słowa, do ostatniego... centa. (...) Nie tylko zacietrzewieni pismacy, również i autorzy książek o Polsce, okupacji, ludności żydowskiej ochoczo ciągną wóz wypełniony po brzegi nieporównanym ładunkiem nienawiści do wszystkiego, co polskie”.

Prasa marcowa potępiała zachodnich historyków piszących o przypadkach denuncjowania ukrywających się Żydów przez Polaków, a jednocześnie publikowała teksty o polskich sprawiedliwych – poświęcone „ogromnej akcji społeczeństwa na rzecz naszych ginących współobywateli Żydów. Akcji tym trudniejszej, że napotykaliśmy w niej tragiczną bierność mas żydowskich i przeciwdziałanie także ze strony żydowskich kolaborantów, policji, judenratów i gestapo, żydowskiego gestapo. Gwoli prawdzie historycznej trzeba ukazać i ten haniebny fragment okupacyjnej rzeczywistości”.

Polski heroizm przeciwstawiano żydowskiej niewdzięczności. „W tej nagonce czynny biorą udział również i ci, którzy przez całe lata jedli polski chleb i to na ogół z masłem – wypominano, dodając: – Żyje pośród nas tysiące obywateli polskich pochodzenia żydowskiego, władających piórem, z pióra żyjących. Dlaczego nie chwycą za pióra i nie napiszą prawdy i prawdzie nie dadzą świadectwa. Dlaczego milczycie?”.

Na polecenie partii czyszczono narodowe dzieje. W ciągu następnych lat z książek, prasy i czasopism naukowych usuwano wszelkie wzmianki o przedwojennych pogromach antysemickich, bojówkach Falangi czy okupacyjnej działalności szmalcowników. „Istotny procent wkroczeń cenzorskich dotyczył potrzeby udaremnienia dyskredytacji narodu polskiego. Pokutowanie starych tez o rzekomo immanentnym antysemityzmie Polaków było dość widoczne” – czytamy w sprawozdaniu kierownictwa cenzury za 1970 r.

Narodowy komunizm. Marcowa propaganda stanowiła dowód na trwałość pewnych klisz mentalnych, ożywających w różnych okresach. Oznaczała też wielki wysiłek ze strony rządzących, aby przez odwołanie się do panujących w społeczeństwie resentymentów uzyskać legitymizację. Walka z „syjonistą” nie była tylko ideologicznym rytuałem, wręcz przeciwnie: leniwie nijaka propaganda okresu gomułkowskiego nabiera w trakcie tej kampanii niespodziewanego wigoru.

Można zaryzykować tezę, że dla wielu osób – nawet takich, które dawno już pozbyły się złudzeń co do rzeczywistego charakteru ustroju – perspektywa czegoś na kształt narodowej rewolucji wydawała się kusząca. Marzec 1968 r. to nie tylko wielka czystka, ale i ogromny, wyraźnie spontaniczny napływ nowych członków do PZPR. „Antysemickie hasła, przykrywane różnymi maskami, a powiązane z treściami populistycznymi i antyinteligenckimi trafiały do okaleczonych warstw społecznej świadomości tym skuteczniej, że towarzyszyły im treści patriotyczne, a niekiedy wręcz przejrzyste aluzje antykomunistyczne i antyradzieckie” – pisała historyk Krystyna Kersten. Za sprawą marcowej prasy komunizm wydał się milionom Polaków bliższy niż kiedykolwiek.

Pomocnik Historyczny „Rewolta 1968” (100128) z dnia 26.02.2018; Polski Marzec; s. 142
Oryginalny tytuł tekstu: "Marcowa propaganda"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną