Triumf praktyczności
Czy organizacje polonijne są jeszcze potrzebne
Stare i nowe struktury. Polacy wydają się ekspertami w nadawaniu diasporze formalnych struktur. Rządy na uchodźstwie, kościoły, wojska, gazety, organizacje, kluby, szkoły, uniwersytety, salony literackie, związki zawodowe – instytucjonalizacja polskiej emigracji obejmowała każdy wycinek życia społecznego. Migracje poakcesyjne dodały swój koloryt do instytucjonalnej obecności Polaków za granicą – w Wielkiej Brytanii pojawiły się zbory polskojęzycznych świadków Jehowy, odbywają się zebrania polskich Anonimowych Alkoholików, w Norwegii kluby wędkarskie są oblegane przez Polaków, pod polskimi ambasadami w Brukseli, Berlinie czy Londynie można spotkać pikiety zarówno zwolenników, jak i przeciwników władzy w Warszawie.
A jednak coś się zmienia. Jak zauważają badacze, od dawna maleje skala partycypacji w tradycyjnych stowarzyszeniach polonijnych. Finansowany przez Narodowe Centrum Nauki projekt badań nad organizacjami polskimi w Europie, prowadzony przez prof. Michała Nowosielskiego z Ośrodka Badań nad Migracjami UW, jest w swojej konkluzji jasny: „Niemal żadne polonijne stowarzyszenie nie ma dziś charakteru masowego, duża część z nich funkcjonuje dzięki garstce zapaleńców. (…) Z naszych badań z 2013 r. wynika, iż jedynie niecałe 12 proc. Polaków mieszkających za granicą angażuje się w działalność organizacji polonijnych. (…) Najwyższy poziom zaangażowania Polaków w działalność stowarzyszeń polonijnych występuje w takich krajach, jak: USA (26,4 proc.), Francja (18,8 proc.), Szwecja (18,5 proc.). Najniższy poziom zaangażowania zaś obserwujemy w grupie badanych emigrantów w Belgii (3,8 proc.), Włoszech (4,4 proc.), Norwegii (6,3 proc.) i Niemczech (6,4 proc.)”.
Relacje nieformalne. Czy oznacza to, że emigranci są apatyczni?