Wprost przeciwnie. Znane doskonale podczas okupacji, mimo że terminu kolaboracja ani w prasie podziemnej, ani w życiu codziennym nie używano i szczycono się, że Polska nie miała swojego Quislinga (premier marionetkowego rządu w Norwegii). Zdawano sobie sprawę, że kolaboracja jest poważnym zagrożeniem dla konspiracji i całego społeczeństwa – jego bytu fizycznego i duchowego.
Pierwszych doświadczeń dostarczyły miesiące po wrześniu 1939 r. Zaczęło się od dywersji komunistycznej na Kresach Wschodnich w momencie wkraczania Armii Czerwonej. Rozpoczęła się kolaboracja z sowiecką władzą, począwszy od udziału w milicji, skończywszy na donoszeniu na znajomych. Uczestniczyli w niej wszyscy: Polacy, Żydzi, Białorusini, Ukraińcy z różnych warstw społecznych. Jedni w rewolucji widzieli szansę na awans społeczny, inni realizowali swe ideały, jeszcze inni planowali zemstę na sąsiadach. Problem kolaboracji dotyczył też ludzi kultury i nauki niezwiązanych dotąd z komunizmem (przykładem jest zaangażowanie na rzecz Sowietów Tadeusza Boya-Żeleńskiego czy poety Teodora Bujnickiego – autora wierszy gloryfikujących Stalina i redaktora kolaboracyjnej „Prawdy Wileńskiej”). Jeśli chodzi o współpracę elit z Niemcami, symbolami tego wcale nierzadkiego zjawiska są aktor Igo Sym i pisarz Emil Skiwski. Ten pierwszy w czasie okupacji został volksdeutschem i dyrektorem służącego hitlerowskiej propagandzie kina Helgoland i Theater der Stadt Warschau. Skiwski, przed wojną wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Literatów Polskich i wybitny krytyk literacki, w czasie okupacji był współwydawcą prasy gadzinowej.
Równolegle do tej najbardziej widocznej kolaboracji trwała współpraca agenturalna, intensywnie zwalczana przez podziemie. Oblicza się, że tylko od stycznia 1943 do czerwca 1944 r.