Ależ nie utraciliśmy Kresów Wschodnich ani nic nie zapowiada, by coś takiego mogło się wydarzyć! Dla znacznej większości Polaków, którzy zwracają swą myśl poza krąg spraw związanych z bieżącą egzystencją, Kresy Wschodnie są tym samym co monarchia habsburska dla współczesnego drobnego mieszczanina Wiednia, Linzu czy Grazu. A więc ogromnym terytorium, na którym jako zdobywcy i naród panujący dawaliśmy dowody, jak potrafiliśmy (a więc potencjalnie i potrafimy) być potężni, a jednocześnie przezorni, rozsądni i tolerancyjni. Niemal każdy z Polaków czuje niekiedy, że drzemie w nim duch roztropnego, a jednocześnie bohaterskiego Skrzetuskiego. A niemal w każdej Polce – Barbara Radziwiłłówna godna królów. Polski mit kresowy jest częścią zbiorowej tożsamości i czuje się dobrze. Zaryzykowałbym opinię, że wzorzec Rzeczpospolitej Obojga Narodów i Polaka, rycerskiego i otwartego na potrzeby innych, może pełnić pozytywną rolę w kreowaniu stosunku Polaków do świata.
Utrata ziem wschodnich II RP należy do innego porządku. Było to wydarzenie zdecydowanie realne i o ogromnych konsekwencjach, odciskających się do dziś na życiu Polaków. Dla wielu jednostek i rodzin utrata ziem wschodnich wiąże się z niepowetowanymi stratami w postaci życia i zdrowia najbliższych, dorobku kulturowego i materialnego, wykorzenienia i nostalgii ciążącej nad dalszym życiem.
Znaczenie tego przełomu dla Polaków jako zbiorowości ocenić znacznie trudniej. Teza, iż natychmiast po stworzeniu Europy Pan Bóg podzielił jej obszar między protoplastów współczesnych narodów, a potem setki lat ludzie starają się dociec, jak dokładnie powinny przebiegać granice między państwami narodowymi, wydaje się bardzo trudna do obrony. Bo jak rozstrzygnąć, komu w istocie rzeczy przydzielił Stwórca Wrocław, Szczecin, Wilno, Lwów czy Budziszyn/Bautzen?