Pomocnik Historyczny

Temperatura marzeń

Aspiracje i postawy Polaków

Wymiana honorów wojskowych między oficerami 2. Pułku Ułanów Legionów Polskich i armii austro-węgierskiej, Lublin, 1915 r. Wymiana honorów wojskowych między oficerami 2. Pułku Ułanów Legionów Polskich i armii austro-węgierskiej, Lublin, 1915 r. Ullstein Bild
Jakie były postawy szeregowych Polaków w ostatnim okresie niewoli?
Chłopi polscy wcieleni do armii zaborczych, początek XX w.AN Chłopi polscy wcieleni do armii zaborczych, początek XX w.
Krakowscy ziemianie na zjeździe z okazji ślubu hrabiego Tyszkiewicza, Babice, 1910 r.AN Krakowscy ziemianie na zjeździe z okazji ślubu hrabiego Tyszkiewicza, Babice, 1910 r.
Funkcjonariusz policji we Lwowie, 1914 r.AN Funkcjonariusz policji we Lwowie, 1914 r.
Znaczek kwestarski z okazji rocznicy Konstytucji 3 maja, Kielce, 1916 r.AN Znaczek kwestarski z okazji rocznicy Konstytucji 3 maja, Kielce, 1916 r.
Pocztówka patriotyczna z wizerunkiem Orła Białego na sztandarze, początek XX w.AN Pocztówka patriotyczna z wizerunkiem Orła Białego na sztandarze, początek XX w.
Odczyt publiczny na Uniwersytecie Lwowskim, ok. 1910 r.Forum Odczyt publiczny na Uniwersytecie Lwowskim, ok. 1910 r.
Grupa sędziów skazanych za próby wprowadzenia języka polskiego do urzędów, Płock, fotografia niedatowana.AN Grupa sędziów skazanych za próby wprowadzenia języka polskiego do urzędów, Płock, fotografia niedatowana.
Dzieci w ochronce im. św. Teresy, Lwów, 1905 r.Forum Dzieci w ochronce im. św. Teresy, Lwów, 1905 r.
„Typy Polskie, Volkstypen aus Polen”, kolorowana kartka pocztowa z ok. 1900 r.Forum „Typy Polskie, Volkstypen aus Polen”, kolorowana kartka pocztowa z ok. 1900 r.

Tekst ukazał się w nowym Pomocniku Historycznym „Niepodległość 1918”, dostępnym od 29 sierpnia w kioskach i w internetowym sklepie POLITYKI.

***

Paleta postaw. Z niepodległością było tak jak z wrzeniem wody. Aby zjawisko to mogło zaistnieć, niezbędne jest osiągnięcie określonej temperatury. W przypadku niepodległości jej miarę stanowiło natężenie patriotyzmu i determinacji Polaków w dążeniu do odbudowania własnego państwa.

O ile jednak temperatura podgrzewanej wody rośnie w całym naczyniu w miarę równomiernie, to postawy i zachowania Polaków bardzo się różniły. Obok środowisk bez reszty przepełnionych patriotyzmem funkcjonowały całe grupy, którym los Polski był obojętny, bądź to ze względu na ich niski stopień uświadomienia narodowego, bądź wybór kariery w służbie państw zaborczych.

Oficerowie zawodowi. W powszechnej ocenie rodaków na taką – narodowo bardzo wątpliwą – karierę decydowali się oficerowie zawodowo służący w armiach zaborczych. Przez palce patrzono na wojskowe kariery w Austrii, która od dziesięcioleci obdarzała Galicję narodową autonomią. Znacznie mniej zrozumienia wykazywano dla zawodowej służby wojskowej w armiach Rosji i Niemiec, państw zaciekle zwalczających polskość i takich też zachowań wymagających od swoich oficerów. Za bezwzględne podporządkowanie obie monarchie gwarantowały wojskowym uprzywilejowaną pozycję w społeczeństwie. Ale Polacy zapłacić za to musieli bezwzględną lojalnością nie tylko wobec cesarza, ale i panującego narodu, czego nie dawało się już łączyć z patriotyzmem.

W Rosji psychika przyszłego oficera kształtowana była niemalże od dziecka. Młodych elewów z korpusu kadetów wychowywano w kulcie samodzierżawia i wrogo usposabiano do wszystkich jego nieprzyjaciół, w tym buntujących się narodowości, wśród których Polacy zdecydowanie przodowali. Niechętnym okiem patrzono na katolików, utożsamiając to wyznanie z nieprawomyślnością. Wcale nierzadkie były więc wśród Polaków zaciągających się do służby wojskowej przypadki zmiany wyznania. Najwięksi oportuniści od razu wybierali prawosławie, którego przyjęcie było czymś w rodzaju narodowej apostazji. Większość poprzestawała na protestantyzmie tolerowanym przez carat, bo wyznawanym przez korpus oficerski rosyjskich Niemców z prowincji nadbałtyckich. Przejście na protestantyzm było łatwiej strawne również dlatego, że na taki krok decydowało się w Rosji wielu gorących polskich patriotów, ale rozwodników chcących zawrzeć ponowny związek małżeński, czego nie tolerował Kościół katolicki. Z tego powodu przeszedł na protestantyzm i pozostał przy nim przez lat kilkanaście Józef Piłsudski, zakochany w urodziwej i inteligentnej rozwódce Marii z Koplewskich Juszkiewiczowej.

Odkładając na bok takie precedensy, trudno nie zauważyć, że przy wymaganiach stawianych przez carat nie dawało się łączyć przynależności do elitarnej kasty oficerskiej z polskim patriotyzmem. Zwłaszcza że dowództwo, aby przyspieszyć rusyfikację, chętnie lokowało oficerów Polaków z dala od kraju. Przez całe lata obcując wyłącznie z Rosjanami, upodabniali się do nich sposobem życia. Stąd w wolnej Polsce powszechnie kpiono z ich polszczyzny. Jeden z pochodzących z armii rosyjskiej generałów tak miał zarekomendować wytwornej interesantce, której sprawą sam nie mógł się zająć, zwrócenie się do swojego adiutanta: „On wszystko, co pani ma, rozbierze, i pani może zupełnie spokojnie położyć się na niego, bo potem on wszystko dołoży mnie”.

O wiele żywiej polskie serce mogło bić pod austriackim mundurem, choć i w tym przypadku nie było to łatwe. Propolski kurs obowiązywał w Galicji, ale od korpusu oficerskiego monarchia oczekiwała szczególnej lojalności. Wielonarodowe państwo rozdzierały bowiem ostre antagonizmy. Narodowościowe animozje przenosiły się także do wojska, w swej podstawowej masie złożonego z prostych żołnierzy odbywających obowiązkową służbę wojskową. Lekarstwem na tę chorobę i mocnym spoiwem sił zbrojnych miał być korpus oficerski przesycony przywiązaniem do monarchii i Franciszka Józefa I.

W odróżnieniu od Rosji, w cesarsko-królewskiej armii nie dążono do wynarodowienia oficerów. Zadowalano się wpojeniem im etosu, którego naczelną wartością było pełne oddanie cesarzowi, ojcu ludów. Wymusztrowana w ten sposób psychika oficera sprawiała, iż w każdym otoczeniu narodowościowym czuł się on jak u siebie, niezależnie od tego, w jakiej części cesarstwa odbywał służbę. Ów kanon niewiele pozostawiał miejsca na praktykowanie polskiego patriotyzmu.

Świadczył o tym najlepiej bardzo ostry konflikt dzielący w czasie I wojny światowej żołnierzy Legionów Polskich z ich c.k. Komendą Naczelną, niemalże w całości złożoną z oficerów polskiego pochodzenia. Dbali oni – i to z wielką gorliwością – aby Legiony były lojalne wobec monarchii, za co w szeregach darzono ich nieskrywaną nienawiścią. O komendzie mówiono „c.k. menda”, a jej oficerom nie oddawano honorów wojskowych. W głębokiej pogardzie mieli też legioniści austriackie odznaczenia, przez zawodowych wojskowych noszone z najwyższą dumą.

Patriotyczne kręgi społeczeństwa nie przepadały więc za wojskowymi z armii zaborczych, a i oni nie utożsamiali się z narodowymi aspiracjami, bo przecież kolidowały z interesami monarchii, którym służyli. Było swoistym paradoksem, że właśnie to środowisko ogromnie zasłużyło się przy odbudowywaniu niepodległej Polski. W pierwszej kolejności potrzebowała ona armii zdolnej wywalczyć granice i zapewnić stosowny porządek wewnętrzny. Kadry stworzone przez formacje ochotnicze, w tym Legiony Polskie i Polską Organizację Wojskową, były zbyt skromne, aby zagwarantować Wojsku Polskiemu odpowiednio liczny korpus oficerski. Jego lwia część składała się właśnie z oficerów armii zaborczych, którzy bez żalu porzucili dawną służbę i oddali się do dyspozycji Rzeczpospolitej. Ich zasługą były zwycięstwa w wojnach toczonych przez młode państwo, włącznie z tą najważniejszą, z bolszewikami, w której obroniono śmiertelnie zagrożoną niepodległość.

Policjanci. Przed 1918 r. taka metamorfoza nikomu nawet się nie śniła. Oficerowie Polacy wydawali się ściśle zrośnięci z państwami zaborczymi i nic dziwnego, że rodacy odpłacali im nieskrywaną niechęcią. Podobnie traktowani byli przedstawiciele innych profesji związanych ze służbą państwową. Najniżej na tej drabinie zawodów kolidujących z polskim patriotyzmem lokowała się praca w policji.

W zaborze rosyjskim takie zajęcie wręcz skazywało na infamię. Wypominano je nie tylko samemu zainteresowanemu, ale i całej rodzinie. I to bardzo długo, także w wolnej już Polsce. Piłsudczycy dyskredytowali wybitnego endeka Ignacego Szebekę, przypominając mu stryja służącego w carskiej żandarmerii. Pięknym za nadobne odpłacił im endecki mistrz pamfletu Adolf Nowaczyński, proponując sprawdzić, co łączy Naczelnika Państwa z pułkownikiem żandarmerii Piłsudskim, biorącym udział w pacyfikowaniu powstania styczniowego. Oskarżenie wyssane zostało z palca, ale nienawidzący Marszałka endecki tłum natychmiast w nie uwierzył i powtarzał z wielkim upodobaniem.

Powszechną pogardą obdarzano konfidentów, czyli tajnych współpracowników ochrany, rosyjskiej policji politycznej. Odrażający ich wizerunek nakreślił Stefan Żeromski w wydanym w 1909 r. dramacie „Róża”, bilansującym doświadczenia rewolucji 1905 r. W latach następujących bezpośrednio po upadku tego buntu zdrada i prowokacja stały się rzeczywiście prawdziwą plagą. Nie bez powodu skarżył się jeden z bohaterów: „Nie można już w kole braci mówić do braci bez ohydnego przekleństwa trwogi, że słucha w kole utajony szpieg. Nie można słuchać mowy braterskiej bez plugawego pytania w sercu, azali nie przemawia zdrajca”.

Tak jak w przypadku służby wojskowej, łaskawszym okiem patrzyli rodacy na pracę w austriackiej policji w Galicji. Osobą szanowaną pozostawał w Krakowie Rudolf Krupiński, od 1903 r. dyrektor c.k. policji, zajmujący się także bardzo delikatnymi kwestiami politycznymi. Zaszedł on za skórę tylko socjalistom, których zwalczał bez pardonu, za co odpłacali mu oni, też nie przebierając w środkach, najczęściej ciętym językiem Daszyńskiego. Osłaniał za to Krupiński szykujących się do powstania strzelców, ostrzegając ich np. o szykowanych rewizjach, które policja austriacka przeprowadzała na zlecenie rosyjskiej ochrany. Dlatego dobrego zdania był o nim Piłsudski, który nie pozwolił mu zrobić najmniejszej krzywdy w wolnej Polsce. Jak wielkie miał do niego zaufanie, świadczył najlepiej fakt, że po zamachu majowym Krupiński został starostą w Tarnowie, powiecie będącym twierdzą wpływów Wincentego Witosa, z oczywistym zadaniem patrzenia na ręce temu największemu wrogowi sanacji.

Warstwy majętne. Uległość wobec zaborców, jaka charakteryzowała ludzi i całe grupy zawodowe pozostające w służbie obcego państwa, w wielu pracach historycznych rozciągana jest także na warstwy posiadające: ziemiaństwo, przemysłowców, finansjerę. Rzeczywiście, bez kłopotu można mnożyć dowody świadczące o lojalizmie tych środowisk. Miał on jednak zupełnie inne zakorzenienie. Nie dyktowała go troska o własną karierę, lecz obawa, że wrogie zaborcze państwo wykorzysta polityczną niepokorność do zniszczenia majątkowego zaplecza tych grup. A polską własność traktowały one jako fundament narodu i puklerz chroniący go przed zaborczością obcych rządów. Doskonale pamiętano, jak bezlitośnie ukarał carat szlachtę za poparcie powstania styczniowego, nie tylko dokonując licznych konfiskat, ale także tak przeprowadzając uwłaszczenie chłopów, aby maksymalnie podkopać rentowność szlacheckich folwarków.

Dmuchano więc na zimne i polityczną lojalnością starano się zagwarantować jak najwięcej swobody w działaniach ekonomicznych, oświatowych, kulturalnych – słowem wszędzie tam, gdzie istniała szansa wzmocnienia polskiej substancji narodowej. Owa demonstracyjna uległość wobec władzy tak naprawdę miała osłonić inicjatywy umożliwiające narodowi przetrwanie i z rzadka tylko była podszyta indywidualną chęcią służalstwa. Najlepiej świadczył o tym fakt, że osoby znane ze spektakularnych deklaracji wiernopoddańczych jednocześnie były bardzo aktywne na polu inicjatyw obywatelskich.

Nie było postaci bardziej odsądzanej od czci i wiary przez patriotów niż słynny „kataryniarz” Aleksander Meysztowicz. Przydomek ten przylgnął do niego po demonstracyjnym udziale w odsłonięciu w Wilnie w 1904 r. pomnika Katarzyny II, inicjatorki rozbioru Polski. Ale ten sam Meysztowicz był wzorcowym wręcz przykładem obywatelskiej aktywności na Kresach Wschodnich, najbardziej narażonych na gwałtowne zwalczanie polskości. Nie tylko doprowadził do rozkwitu odziedziczone po ojcu dobra ziemskie, ale propagował rozliczne inicjatywy gospodarcze i samopomocowe na obszarze kilku guberni litewskich, z oczywistym zamiarem wspierania szykanowanej tu polskości.

Charakterystyczne, że wraz ze zmieniającą się sytuacją w Rosji Meysztowicz opowiadał się po stronie ruchów politycznych maksymalizujących polskie żądania. Tak zresztą postępowały wszystkie środowiska hołdujące koncepcji przystosowania i przetrwania. Kiedy tylko pojawiała się szansa wytargowania czegoś więcej od zaborców, skwapliwie z niej korzystano, rezygnując z wcześniejszej ugodowości. Nie brała się ona bowiem z lekceważenia narodowych ideałów, lecz była efektem przemyślanej strategii, która odrzucała bezpośrednią konfrontację i broniła polskości poprzez najróżniejsze formy wewnętrznej ekspansji. Nie bacząc na tę motywację, często oskarżano zwolenników przystosowania o brak patriotycznej wrażliwości. A przecież ich zachowania też podnosiły temperaturę niepodległości. Rzecz jasna, nie do stanu wrzenia, ale gwarantując narodowi ciepłotę umożliwiającą skuteczne trwanie w trudnych warunkach niewoli.

Inteligencja. Alternatywę dla koncepcji przetrwania stanowiła idea czynnego oporu i walki. Hołdowała jej w pierwszej kolejności inteligencja, grupa społeczna charakterystyczna dla całego regionu Europy i praktycznie nieobecna na zachodzie kontynentu. Ludzi wykształconych, ekspertów aktywnych w różnych dziedzinach burzliwie rozwijającej się gospodarki, edukacji, nauki, kultury, wchłaniała tam potężniejąca machina biurokratyczna. Znajdowali zatrudnienie w administracji, wojsku, szkolnictwie, sądownictwie, przemyśle. By zaistnieć i czuć swoją przydatność, nie musieli tworzyć własnej ideologii, podkreślającej ich posłannictwo.

Diametralnie inaczej wyglądały stosunki w zniewolonej Polsce. Tu ludzie wykształceni i niechcący wyrzec się patriotyzmu nie znajdowali przestrzeni dla własnych karier. Obca władza ich nie potrzebowała, a oni odpłacali jej pogardą i zwalczali na każdym kroku. Szybko też wyrośli na liderów narodowego buntu i wytrwali w tej roli aż do odzyskania niepodległości.

To inteligenci stali się drożdżami szybkiego rozrostu masowych ruchów politycznych: socjalistycznego, ludowego i narodowego. Wnieśli do tych obozów nie tylko swój entuzjazm, ale również gorące umiłowanie niepodległości. To za ich sprawą zrodzony na zachodzie Europy socjalizm, programowo stroniący od kwestii narodowej, nad Wisłą stał się ideologią na wskroś patriotyczną, łączącą w programie PPS hasła odbudowania niepodległej Polski i socjalnego wyzwolenia robotników. W podobnym kierunku działali inteligenci w ruchu ludowym. Jego chłopscy działacze koncentrowali się na ekonomicznych i socjalnych bolączkach wsi. Inteligenci, z reguły zresztą o chłopskich korzeniach, przekonywali, że nie zrealizuje się tamtych celów bez jednoczesnego rozluźnienia, a z czasem całkowitego zrzucenia jarzma narodowej niewoli.

Przedstawiciele tego środowiska odegrali też ważną rolę w organizowaniu obozu narodowego. Nie było przypadku w fakcie, że dopóki grali w nim pierwsze skrzypce, to trwał on przy programie czynnej walki o niepodległość. Dopiero wraz z napływem do tego obozu przedstawicieli innych środowisk hasła te zostały poważnie zmodyfikowane i zamienione na strategię wybijania się na niepodległość poprzez wzmacnianie substancji i tężyzny narodowej.

Goryczy podobnego odtrącenia doznali inteligenci działający w PPS. Bolesnym rozczarowaniem były dla nich doświadczenia rewolucji 1905 r. Nie sprawdziły się ich nadzieje uczynienia z robotników zdyscyplinowanych żołnierzy sprawy narodowej; w pierwszej kolejności większość z nich upominała się o kwestie socjalne i, co najgorsze, gotowa to była robić wraz z buntującymi się robotnikami rosyjskimi, co pod znakiem zapytania stawiało najważniejszy postulat starej PPS, tj. oderwanie się od Rosji. Nic dziwnego, że w przepełnionej rozczarowaniem inteligenckiej świadomości rewolucja 1905 r. pozostawiła po sobie nie najlepsze wspomnienie. W Sienkiewiczowskich „Wirach” była już tylko kataklizmem niosącym zniszczenie i mord, choć pod tak skrajnymi ocenami większość inteligencji na pewno by się nie podpisała.

Pokolenie niepodległości. Pod wpływem takich doświadczeń najbardziej patriotyczna i ofiarna część inteligencji zdecydowała się na czyn samodzielny, najlepiej realizujący misję tego środowiska. Narodziny nowej formacji ułatwiła wspólnota generacyjna. Można to środowisko w pełni związać z Józefem Piłsudskim, o którego geniuszu było przekonane i bez reszty zawierzyło jego osobie i programowi zbrojnej walki o niepodległość.

W tej walce szybko zdobyli pierwsze doświadczenia. Zbliżył ich do siebie i zahartował strajk szkolny z 1905 r. Podjęli go wbrew starszemu pokoleniu, obawiającemu się zdemoralizowania młodzieży tak radykalną formą protestu. Przyspieszyło to ich generacyjną emancypację i utwierdziło w przekonaniu, że o swoje ideały muszą walczyć w osamotnieniu. Wręcz z odrazą przyjęli decyzję endecji o wycofaniu się z bojkotowania szkół rosyjskich. Gardząc carskimi uczelniami, masowo udawali się na studia do Galicji. Tu zetknęli się z Piłsudskim i z ogromnym entuzjazmem wsparli jego przygotowania powstańcze. Byli środowiskiem o najwyższej niepodległościowej temperaturze, którą promieniowali na cały, trochę do tej pory senny, zabór austriacki.

Niepodległościową gorączkę podtrzymywała literatura i sztuka królującej pod Wawelem Młodej Polski. Dzięki jej manifestom i dziełom, takim jak elektryzujące umysły utwory Stanisława Wyspiańskiego, powróciła romantyczna wiara w herosów, ludzi wielkich, zmieniających koleje losu. Odżył kult ofiary, którą trzeba złożyć na ołtarzu ojczyzny, aby opłacić jej zmartwychwstanie. Pokolenie Józefa Piłsudskiego czuło się depozytariuszem tego przesłania.

Masy. Jednakże, wbrew głębokiemu przekonaniu tych ludzi, nawet najbardziej ofiarna elita nie była w stanie zastąpić całego narodu w dążeniu do niepodległości. Jarzmo niewoli, aby było skutecznie zrzucone, musiało zacząć doskwierać masom, zważywszy na ówczesną strukturę społeczną, przede wszystkim chłopskim i robotniczym. Obrońcy poglądu, że niepodległość była w pierwszej kolejności dziełem najbardziej ofiarnych zwolenników suwerenności, często wskazywali na rozległe pola bierności demonstrowanej przez ludność chłopską i robotniczą w ważnych momentach dziejowych. Najczęściej przywoływanym przykładem takiego zachowania był zdecydowany brak poparcia mas dla powstańczej akcji Piłsudskiego z sierpnia 1914 r.

Takie oceny nie uwzględniają faktu, że patriotyczne temperatury elit i mas muszą być diagnozowane w odmienny sposób. Czyn elity jest znacznie bardziej długotrwały i przypomina pochodnię świecącą nawet wśród najczarniejszych momentów niewoli. Energia mas wyzwala się na krócej, choć jej siła potrafi być znacznie większa, na podobieństwo aktywności wulkanu, wcześniej niegroźnego i imponującego mocą dopiero w momencie erupcji.

Tak właśnie zachowywały się masy w ostatnim okresie niewoli. Ich patriotyzm wybuchł w 1905 r. Strajki i demonstracje setek tysięcy robotników zadziwiały siłą i paraliżowały władze carskie. Hasła narodowe przeplatały się jednak w tym środowisku z żądaniami socjalnymi, ale trudno się temu dziwić, bo nędza codziennej egzystencji potrafiła tu dokuczyć nawet bardziej niż ucisk narodowy. Nie oznaczało to jednak, że zrewoltowani robotnicy odwrócili się od idei niepodległości. Gdyby tak było, z pewnością nie powróciliby do niej łatwo po parunastu latach. Jednak w 1905 r. spora ich część za zbyt ryzykowny uznała program wywołania zbrojnego powstania i regularnej wojny z demokratyzującą się w ich przekonaniu Rosją.

Bunt osiągnął imponujące rozmiary także wśród chłopów, gdzie wyraźnie dominowały hasła narodowe, przede wszystkim żądanie polonizacji szkoły i samorządu. Podobnie było z innymi środowiskami, które gremialnie wsparły protest przeciwko caratowi. Królestwo Kongresowe ogarnął prawdziwy karnawał wolności, choć nie bale i zabawy stały się jego znakiem rozpoznawczym, lecz strajki, manifestacje i starcia uliczne, opłacone tysiącami zabitych i rannych. Jak ryby w wodzie czuli się w tej atmosferze inteligenci, dla których wolnościowa eksplozja oznaczała zwielokrotnienie dotychczasowych możliwości działania.

Protest został zduszony, ale nie ze względu na jego nie dość wysokie natężenie, lecz skutkiem przeważającej jeszcze wtedy siły caratu. Zrzucenie niewoli nie było przecież efektem jedynie narodowej determinacji w dążeniu do celu. Ogromne, wręcz rozstrzygające znaczenie miała sytuacja międzynarodowa, która w 1905 r. nie sprzyjała wolnościowemu zrywowi Polaków. Gdyby liczyła się wyłącznie siła determinacji narodu, Polska powinna odzyskać suwerenność już w tamtym momencie.

Stłumienie buntu i brutalne represje spowodowały falę odpływu. Mogło się nawet zdawać, że zwłaszcza masy ostygły w swym patriotycznym zapale. Utwierdzała w takim przekonaniu bierność, z jaką przyjęły one burzliwe wydarzenia towarzyszące Wielkiej Wojnie, która inteligencką elitę postawiła w stan najwyższej patriotycznej gotowości.

Jednak z biegiem czasu drzemiąca energia ludu poczęła na nowo się wyzwalać. Tym razem iskrę wznieciły skrajnie trudne warunki egzystencji i dramatycznie komplikująca się sytuacja międzynarodowa w ostatnim okresie wojny. Przybierająca postać lawiny fala protestów z ogromną siłą uderzyła w zaborców w lutym 1918 r., na wieść o krzywdzącym Polskę pokoju podpisanym w Brześciu przez Niemców i Austriaków z powolnym im rządem ukraińskim.

Jeszcze bardziej temperatura nastrojów robotników i chłopów wzrosła jesienią 1918 r., niewiele już tylko różniąc się od gorączki cechującej inteligencką elitę. Nic już nie było w stanie zablokować odrodzenia Polski, zwłaszcza że sytuacja międzynarodowa sprzyjała temu jak nigdy dotąd.

***

Tekst ukazał się w nowym Pomocniku Historycznym „Niepodległość 1918”, dostępnym od 29 sierpnia w kioskach i w internetowym sklepie POLITYKI.

Pomocnik Historyczny „Niepodległość 1918” (100136) z dnia 27.08.2018; Nadzieja; s. 44
Oryginalny tytuł tekstu: "Temperatura marzeń"
Reklama
Reklama