„Boć to nasze tylko na tym świecie, co zjemy dobrze i smaczno”
U króla za stołem
Miał dobry apetyt. Z portretów Jana III Sobieskiego spogląda mężczyzna o pełnej twarzy, potężnej postury. Dziś można powiedzieć, że zbyt tęgi, lecz w epoce baroku – czasach admiracji przepychu i nadmiaru – taka solidność budowy nie raziła. Przeciwnie, znajdowała uznanie, była synonimem atrakcyjności fizycznej oraz kwitnącego zdrowia. W tym świetle hetman i król, ze swoją imponującą – jak opisał ją austriacki historyk Forst de Battaglia – „budzącą bojaźń i miłość” postawą, w oczach współczesnych uchodził za ideał męskiej urody.
Tę prezencję Sobieski nie tylko otrzymał w genach, ale i zapracował na nią przy stole. Ucztowanie bowiem, w licznej kompanii krewnych, przyjaciół i – co ważne dla osoby publicznej – stronników politycznych, było osią, wokół której obracało się szlacheckie życie. Dobry apetyt i mocną głowę uważano za istotne walory towarzyskie. Jadano często, bo kilka posiłków dziennie, obfitych i tłustych. Przeciętny mężczyzna – jak podaje historyk Andrzej Wyczański – spożywał każdej doby ok. 5,5 tys. kalorii. Nic dziwnego, że lubiący uciechy stołu Sobieski z czasem ponad miarę się roztył.
Czytał książki kulinarne, notował przepisy. Wychowany w tradycji sarmackiej Jan III nie był smakoszem jak Ludwik XIV, ale przywiązywał dużą wagę do tego, co stało na stole. Więcej – interesował się gospodarstwem i kuchnią. Sam nie chwytał za rondle, choć możliwe, że miałby na to ochotę, ale mu – jako mężowi w służbie Marsa i magnatowi – nie wypadało. Gromadził za to literaturę poświęconą gospodarstwu, notował przepisy potraw, szczególnie słodyczy – malinowych żelków, płatków róż w cukrze, kandyzowanych wiśni – które przesyłał Marii Kazimierze, by kazała przygotować je w kuchni.