Indianie spoza Biblii. W Europie u progu ery nowożytnej państwo i Kościół – świat świecki oraz duchowny – były ze sobą nierozerwalnie związane. Ewangelizacja Indian stanowiła tym samym naturalną część konkwisty, rozumianej jako podbój ziemi, a zarazem dusz. Zawarte w „Dzienniku pierwszej podróży Admirała” zapiski, które Krzysztof Kolumb kreślił od chwili przybycia do Nowego Świata, nie pozostawiają wątpliwości, co myślał i jakie miał zamiary względem miejscowych Indian. Odkrytą ziemię opisywał jako biblijny raj, a jej mieszkańców jako potencjalną siłę roboczą, którą łatwo będzie nawrócić na chrześcijaństwo.
Większość hiszpańskich i portugalskich konkwistadorów wierzyła, że akt nawracania na „prawdziwą wiarę” – zarówno po dobroci, jak i siłą – to zbożny czyn. Spotkanie z Indianami naruszało jednak wdrukowany w umysły ówczesnych Europejczyków biblijny obraz świata. Zgodnie bowiem z biblijną wykładnią dziejów człowieka Indianie nie mieli prawa istnieć – Noe miał przecież tylko trzech synów: potomkowie Jafeta zaludnili Europę, Sema – Azję, Chama – Afrykę. Europejczycy musieli więc najpierw znaleźć odpowiedzi na pytanie: kim są Indianie? Czy mają dusze i czy w ogóle są ludźmi?
Z punktu widzenia arcykatolickich władców Hiszpanii – Ferdynanda Aragońskiego i Izabeli Kastylijskiej – zdefiniowanie polityki religijnej względem Indian było kwestią pierwszej potrzeby. W ciągu pierwszych dekad po wyprawach Kolumba traktowali oni rzucone im do stóp państwa Inków oraz Azteków inaczej niż np. imperia islamskie. Chrześcijanie mogli legalnie obracać muzułmanów w niewolników, ponieważ wyznając islam, wzgardzili oni „prawdziwą wiarą”. Tymczasem większość amerykańskich tubylców nie uczyniła Hiszpanom nic złego ani nawet nie słyszeli o Chrystusie i jego nauce.