Moment założycielski. 17 października 1945 r. do centrum Buenos Aires wkroczyły tysiące nędzarzy z przedmieść stolicy. Krzyczeli: „Perón na prezydenta! Perón na prezydenta!”. Pułkownik Juan Perón był zaledwie chwilę temu wiceprezydentem kraju, ministrem wojny i ukochanym przez masy robotników ministrem pracy.
Dzień 17 października 1945 r. przeszedł do historii jako pierwsze i największe wejście – wtargnięcie! – ludzi ubogich do centrum stolicy, a symbolicznie – na scenę polityczną Argentyny. Wielbiące Peróna masy zawładnęły tamtego dnia miastem. Biedacy kąpali się w miejskich fontannach. Na trawnikach, skwerach, placach urządzili piknik. Mieszczanie patrzyli na nich z autentycznym przerażeniem.
Wystraszony biegiem wypadków rząd wojskowy szybko wypuścił Peróna na wolność i przywrócił mu utracone stanowiska. Pułkownik przybył w chwale na plac Majowy przed pałacem prezydenckim Casa Rosada i przemówił do zwolenników. Natychmiast ich porwał i przez następną dekadę nie wypuścił z ojcowskiej niewoli.
Tak mniej więcej wyglądał moment założycielski wielkiego ruchu, który pozostał potęgą w argentyńskiej polityce do dzisiaj.
Kłopoty z peronizmem. Peronizm jest prawdopodobnie najtrudniejszym do zdefiniowania ruchem politycznym w Ameryce Łacińskiej. Perón, rządzący w latach 1946–55 i 1973–74, a także jego kontynuatorzy poplątali granice na mapie idei i społecznych podziałów w Argentynie na wieki wieków. Jedną ręką Perón rozdawał ludowi chleb i nowe prawa, drugą trzymał pałkę, choć w porównaniu z autokratycznymi reżimami XX w. niezbyt twardą. Raz składał hołdy Kościołowi katolickiemu, innym razem szedł z biskupami na wojnę, wprowadzając prawo o rozwodach. Wyhodował rewolucyjną partyzantkę montoneros i faszyzujące szwadrony śmierci, które na montoneros polowały, a na dodatek utorowały drogę najkrwawszej dyktaturze w tym kraju w XX w.