Kto chce reform, ten komunista. Plagami Ameryki Łacińskiej były w okresie zimnej wojny głębokie przepaści społeczne, nędza, na niektórych obszarach nawet głód, tyranie zwyrodnialców, przemoc policji i wojska. Te realia przesądzały o gwałtowności dążeń do zmiany, skłaniały do postaw rewolucyjnych – dlatego latynoamerykańscy buntownicy brali nieraz do ręki broń, zakładali w miastach i na wsiach oddziały partyzanckie.
Zimna wojna – tzn. rywalizacja między demokracją w stylu zachodnim a realnym socjalizmem, między USA a ZSRR i Chinami – przesądzała o tym, że każdy sprzeciw w imię sprawiedliwości społecznej lokalne elity Ameryki Łacińskiej, jak i Stany Zjednoczone, traktowały jako komunistyczną intrygę inspirowaną z Moskwy. Nawet wówczas, gdy rebelie nie miały odwołań do komunizmu, a były jedynie dążeniem do ograniczenia wpływów miejscowej oligarchii, dominacji Waszyngtonu i próbą zasypania choćby części nierówności.
Reakcją miejscowych elit politycznych i gospodarczych na dążenia do stopniowych zmian (Gwatemala, Brazylia), jak i na dążenia rewolucyjne – wszystko jedno czy pokojowe (jak w Chile), czy zbrojne (jak w Argentynie i Urugwaju) – były wojskowe zamachy stanu i rządy o charakterze dyktatorskim. Wojskowi nieśli sztandary walki z komunizmem, w istocie jednak bronili po prostu starego ładu.
Gwatemalski poligon. Metodę dławienia społecznych aspiracji i reformistycznej polityki wypracowano w małej Gwatemali. W 1951 r. demokratyczne wybory wygrał tam były pułkownik Jacobo Árbenz, socjaldemokrata, lewicujący reformator. Sprzyjał aspiracjom biedoty, organizował roboty publiczne, a przede wszystkim przeprowadził reformę rolną. W kraju tym 70 proc. ziemi należało do zaledwie 2 proc.