Poszukiwania, boom i Krach
Literatura iberoamerykańska – wieloetniczność i balast kolonializmu
Literatura czy literatury? Przyzwyczailiśmy się mówić o piśmiennictwie regionu jako o pewnej całości; raczej rzadko operujemy pojęciem literatura europejska, podczas gdy autorów z tak ogromnego i różnorodnego obszaru, od Meksyku po Argentynę, chętnie wrzucamy do jednego worka. Ma to oczywiście swoje uzasadnienie i to nie tylko wynikające z odległej perspektywy. Ameryka Łacińska, choć składa się z bardzo różnorodnych – pod względem geograficznym, etnicznym, kulturowym – obszarów, posiada coś w rodzaju wspólnego mianownika. W przypadku literatury jest nim przede wszystkim język oraz wspólna tradycja. Wprawdzie Chile, Kubę, Kolumbię czy Gwatemalę więcej dzieli, niż łączy, to jednak literaci z wszystkich tych krajów piszą po hiszpańsku i w ten czy inny sposób symbolicznie wywodzą się od Cervantesa. A do tego narody te ciągną za sobą po części podobny balast historycznych doświadczeń: wyzwalania się z kolonialnego jarzma, politycznej niestabilności i autorytarnych rządów, okiełznywania przyrody, wieloetniczności.
Osobny obszar stanowi oczywiście portugalskojęzyczna Brazylia i karaibskie wyspy (dosłownie i w przenośni) innych języków: przede wszystkim francuskiego (nader ciekawa literatura haitańska chociażby) i angielskiego (wystarczy wspomnieć dwóch noblistów: V.S. Naipaula i Dereka Walcotta). Warto jednak pamiętać, że tak naprawdę jest to konglomerat pod wieloma względami mocno odrębnych literatur narodowych.
Wątpliwości budzi też inna kwestia: od kiedy właściwie możemy mówić o literaturze latynoamerykańskiej? Z jednej strony uzasadniona wydaje się teza, że pierwsze karty tej literatury zapisali hiszpańscy odkrywcy i kronikarze: przecież kiedy Kolumb stara się zdać relację z tego, co widzi, tak naprawdę podejmuje pierwszą próbę użycia europejskiego języka i kultury do opisania zupełnie nowej rzeczywistości – a to w zasadzie zwięzła definicja całego piśmiennictwa kontynentu.