Po co kręcić Windsorów? Historia dynastii wciąż się pisze, ale twórcy już chcą uchwycić jej fenomen, niemal doganiając bieg wydarzeń. Celebrytów – bo taki mają status członkowie królewskiej rodziny – grają więc celebryci, często doskonali aktorzy, a same dzieła mają na ogół charakter apokryficzny. Twórcy próbują przeniknąć za kulisy, opierając się w najlepszym razie na przesłankach i domysłach. Odróżnienie faktu od interpretacji i fantazji to zadanie dla widza. Ale jak piszą krytycy: dworska codzienność wydaje się sztywniacka i nudna, dlaczego by jej nie ubarwić? Rodzina królewska nie opublikuje sprostowania i nie pozwie byle scenarzysty za serial czy film – nie ma tego w zwyczaju.
Niechętnie też zaprasza na salony. Niedawno wyciekł do sieci poświęcony royalsom dokument BBC z 1969 r. Emisji zakazała rzekomo sama królowa, uznając materiał za zbyt osobisty. Filmy dokumentalne kręcone już bez udziału członków dynastii, z „The Royal House of Windsor” (2017) na czele, też nie mają waloru bezstronności. To zwykle historie, o których krytycy piszą, że już ich wystarczy. Dziesiątkom produkcji tego rodzaju można przeciwstawić zaledwie jeden sitcom, „Windsors” (2016), który nie zostawia na dynastii suchej nitki, parodiując dworskie obyczaje.
Dużo produkcji, wiele nagród. Windsorowie są znacznie ciekawsi w produkcjach fabularnych. Filmów poświęconych angielskiej koronie powstało kilkadziesiąt, samym Windsorom – co najmniej kilka, dobrze przyjętych i hojnie nagradzanych. Helen Mirren za brawurową rolę Elżbiety II w „Królowej” („The Queen” w reżyserii Stephena Fearsa) z 2006 r. otrzymała Oscara, Złoty Glob, statuetkę BAFTA, Europejską Nagrodę Filmową, laur w Wenecji i jeszcze kilka pomniejszych trofeów od gildii krytyków.