Na cenzurowanym. W XVIIwiecznej Rzeczpospolitej szlachta tak bardzo obawiała się absolutum dominium, że uciekała się do zrywania obrad sejmowych, byle tylko zapobiec zgubnemu wzmocnieniu władzy królewskiej. W tym samym czasie szlachta francuska pod rządami monarchy absolutnego Ludwika XIV Burbona nie odczuwała szczególnie dotkliwie ograniczeń związanych z systemem rządów, dysponowała szerokim polem negocjacji w relacjach z królem, a dodatkowo korzystała ze splendoru dworskiego życia, który Król Słońce roztaczał w Wersalu. Czy więc monarchii absolutnej słusznie się obawiano?
Koncepcja monarchii absolutnej nie cieszy się w ostatnich dziesięcioleciach przychylnością historyków, którzy – śledząc przemiany wczesnonowożytnych rządów – z większą atencją traktują praktyczny model państwa fiskalno-militarnego niż trudny do zdefiniowania i mało adekwatny do realiów europejskich absolutyzm. Wielu z nich podkreśla, że już wówczas używano tego terminu nie ze względu na nieograniczony zakres władzy francuskich królów, ale by pokreślić różnice dzielące ich od wschodnich despocji.
W europejskiej myśli politycznej drogę do absolutyzmu wytyczył Niccolò Machiavelli, florencki przedstawiciel renesansowej myśli politycznej, który wprowadził pojęcie racji stanu i związany z nią zakres władzy panującego. Badaczka francuska Arlette Joaunna w książce „Le Pouvoir absolu. Naissance de l’imaginaire politique de la royauté” (2013 r.) zaznaczyła, że władza monarchów francuskich w wersji absolutnej ukształtowała się w drugiej połowie XVI w., ale była definiowana jako niepodlegająca zewnętrznym instytucjom, w tym Stanom Generalnym czy papieżowi. Do tego dochodziło dość powszechne przekonanie, że pochodzi ona prosto od Boga, co eliminowało wszelką jej nie-boską zależność i ewentualne pośrednictwo poddanych, instytucji czy zgromadzeń w jej przekazywaniu.