Rzeczpospolita jako Troja? Rozbiory nie były w dziejach Europy czymś niespotykanym: potężne niegdyś królestwa znikały z mapy wcześniej i nawet później. Jednak władcy Rosji, Prus i Austrii wybrali zły moment. Choć niemal nikt nie zdawał sobie z tego sprawy – czasy, gdy monarchowie decydowali o losach narodów właśnie się kończyły.
Dla wychowanych w ideałach klasycyzmu elit oświecenia horyzont historycznej wyobraźni wyznaczały dzieje starożytne, ostateczny upadek państw i przemijanie narodów – narodami pozbawionymi państwowości nikt się wówczas nie przejmował – wydawały się im zatem rzeczą naturalną. Jedyną pociechę dla sierot po Rzeczpospolitej stanowiła „Eneida” Wergiliusza (I w. p.n.e., dzieje Trojańczyka Eneasza) – wizja odrodzenia na obcej ziemi, pod nową nazwą. A jednak epoka, gdy dzieje Polski wydawały się raz na zawsze zamkniętym rozdziałem, trwała zaledwie dekadę. Potem przyszedł Napoleon i tzw. kwestia/sprawa polska stanęła na wokandzie europejskiej polityki, spędzając sen z powiek monarchów na kolejne stulecie.
Rachunek zysków w punkcie wyjścia. Jednak mocarstwa nie mają w zwyczaju rezygnować z nabytków terytorialnych, nawet jeśli ich utrzymanie okazuje się kosztowne. Przyjrzyjmy się najpierw rachunkowi zysków w punkcie wyjścia. Historycy są raczej zgodni, że na rozbiorach najwięcej zyskały Prusy, które też najwytrwalej do nich dążyły. Były wśród mocarstw europejskich nowicjuszem, w dodatku ewidentnie najmniejszym; cenny był każdy terytorialny nabytek, który można było opodatkować i obłożyć obowiązkiem dostarczania rekruta, a Prusom przypadły ziemie, już wówczas, gospodarczo najlepiej rozwinięte. W wyniku rozbiorów obszar Królestwa Prus powiększył się blisko dwukrotnie, a Prusy Książęce (potem Wschodnie) uzyskały łączność z resztą państwa.