Uciec jak najdalej. W tużpowojennej anegdocie pan Rapaport stoi w kolejce do okienka w paryskim biurze HIAS, żydowskiej organizacji uchodźczej. Większość proszących o pomoc pragnie się wydostać z Europy. Chcieliby do USA – ale Kongres właśnie ograniczył imigrację. Do Palestyny – ale Brytyjczycy siłą zabraniają wstępu. No to może do Wielkiej Brytanii – ale bez wizy nie sposób, a wiz Żydom raczej nie wydają. Niektórzy desperaci gotowi są nawet wrócić do Polski, Rosji czy Węgier: może przeżył jeszcze ktoś z rodziny? Rozmowy przy okienku trwają długo, pan Rapaport cierpliwie czeka. W końcu przychodzi jego kolej.
– A pan dokąd chce jechać? – pyta urzędnik.
– Na Tasmanię.
– Na Tasmanię? Ależ panie Rapaport: dlaczego tak daleko?
– Właśnie dlatego.
Odległość jest problemem, gdy się chce wracać, czy choćby będzie tęsknić. Większość spośród tych europejskich Żydów, którym udało się przeżyć wojnę, nie zamierzała ani jednego, ani drugiego. Z 9 mln Żydów, którzy żyli w Europie w 1939 r., Niemcy i ich kolaboranci zamordowali 6 mln. Ocalali zaś wiedzieli, że nie mają w Europie czego szukać: tylko w ciągu trzech miesięcy po pogromie kieleckim (4 lipca 1946 r.) z Polski uciekło do Niemiec niemal 100 tys. Żydów. Według prof. Józefa Kwieka „biorąc pod uwagę udokumentowane przypadki, jak i nie do końca zweryfikowane źródła, można przyjąć, że od 27 lipca 1944 r. do końca 1947 r. zostało zamordowanych od 1074 do 1121 osób pochodzenia żydowskiego”. Powojenne mordy w Polsce były najkrwawsze, ale nie jedyne. Znany jest pogrom w Miszkolcu na Węgrzech w miesiąc po kieleckim, jak również w Rubcowsku w Rosji w czerwcu, czy w Kijowie na Ukrainie i w Topolczanach na Słowacji we wrześniu 1945 r.