Czasy dobrobytu. Za jego prezydentury Ameryka – kraj jazzu, charlestona, filmu, radia, telefonów, pierwszych celebrytów, praw wyborczych dla kobiet i powojennej hossy – weszła z przytupem w XX w.
Republikanie cenią jego politykę finansową. Zmniejszył dług federalny o jedną trzecią, zrównoważył budżet i zmniejszył rząd. Ściął podatki. Po obniżce najwyższa stawka podatku wynosiła 25 proc. i nigdy później nie była tak niska.
Coolidge uwielbiał zwierzęta. W Białym Domu trzymał koty, psy, szopa i ptaki w klatkach. Gdy z RPA dostał dwa lwiątka, nazwał je Biuro Budżetowe i Obniżka Podatków, trafiły do waszyngtońskiego ogrodu zoologicznego. Do 1927 r. 98 proc. Amerykanów w ogóle nie płaciło podatku dochodowego. Szalone lata 20. były czasami dobrobytu wciśniętymi między dwa kryzysy – ten wywołany wojenną inflacją i obowiązkowym poborem oraz wielkim kryzysem lat 30.
Za Coolidge’a bezrobocie wynosiło 3 proc. Oszczędność – uczyły gazetowe poradniki – oznaczała nie tyle odkładanie do skarpety, ile rozsądne wydawanie. Rząd wsparł szybko wschodzące branże: przemysł samochodowy, radio, lotnictwo i budownictwo, co wywołało eksplozję produkcji. Możliwości techniczne amerykańskich fabryk wzmacniała postępująca elektryfikacja. Pilot Charles Lindbergh bez międzylądowań przeleciał Atlantyk. Powszechnie rósł standard życia prowadzonego według nowych wzorców. Widać je w statystykach: połowa gospodarstw domowych dysponowała samochodami, lodówkami, telefonami, odkurzaczami lub pralkami. Tamte czasy ukształtowały model sprzedaży detalicznej w sieciach sklepów wspieranych rodzącą się nowoczesną reklamą i dostępnym od ręki kredytem konsumenckim. Z drugiej strony ekspresowo rósł rozdźwięk między bogaczami a zwykłymi obywatelami.