Bismarck – na pomoc królowi. W 1861 r., po ponad dziesięciu latach regresu w polityce wewnętrznej Prus po stłumieniu Wiosny Ludów, uaktywniły się środowiska liberalne, zakładając Niemiecką Partię Postępową. Uzyskując przewagę w parlamencie, jej członkowie blokowali decyzje królewskie dotyczące armii. Rozeźlony tym rządzący od niedawna król Wilhelm I gotów był nawet abdykować, nie chcąc ustąpić przed tym, w jego ocenie, szantażem. W końcu, we wrześniu 1862 r. – jako po ostatnią deskę ratunku – sięgnął po będącego wówczas posłem (ambasadorem) w Petersburgu Otto von Bismarcka. Król liczył, że ten okiełzna zbuntowany parlament i przywróci nadszarpnięty autorytet korony.
Nowego premiera, późniejszego zjednoczyciela Niemiec, trudno wbić w jakieś schematy. Urodzony w 1815 r. polityk wywodził się z rodziny od średniowiecza osiadłej w Starej Marchii i szczycącej się tym, że przybyła tam przed Hohenzollernami. Nie pociągała go typowa dla warstwy junkierskiej kariera wojskowa lub urzędnicza. Na studiach prawniczych nie przykładał się do nauki, co nie oznacza, że nie był inteligentny i oczytany.
Podczas Wiosny Ludów uważano go za skrajnego konserwatystę. Król Fryderyk Wilhelm IV określił go mianem czerwonego reakcjonisty. Później Bismarck wyemancypował się ze swego obozu politycznego uzyskując miano białego rewolucjonisty. Charakteryzowała go bezprzykładna trzeźwość myślenia i działania oraz wyczucie tego, co w danym momencie i okolicznościach było realne do osiągnięcia. Potrafił, w imię racji stanu i własnych olbrzymich ambicji, przeciwstawić się własnemu środowisku politycznemu.
Nie cierpiał sprzeciwu – chciał mieć wykonawców poleceń, a nie doradców. Sam Wilhelm I żartował, że niełatwo jest być monarchą przy takim kanclerzu.