Wojenna zgoda narodowa. Niemcy przystępowały do pierwszej wojny światowej wyjątkowo zjednoczone. Widziano w niej szansę na likwidację podziałów regionalnych, społecznych i politycznych. Ten nastrój jedności dobrze oddawały słowa cesarza wygłoszone 4 sierpnia 1914 r. z balkonu berlińskiego zamku, że odtąd nie zna on partii, a tylko Niemców. W duchu zgody narodowej kredyty wojenne w Reichstagu poparła także SPD, dla której wojna ze znienawidzonym, agresywnym caratem miała stanowić okazję do udowodnienia swego patriotyzmu i przywiązania do kraju.
Niemcy – wedle swego mniemania – toczyć miały wojnę obronną z koalicją państw od wielu lat dążącą do ich okrążenia i upadku, a więc: azjatyckich hord Rosjan, żądnych rewanżu za 1871 r. dekadenckich Francuzów i kramarzy zza Morza Północnego, czyli Brytyjczyków. Ci, nie mogąc sobie poradzić z konkurencją niemieckich towarów na wolnym rynku, postanowili rzekomo doprowadzić do upadku gospodarki na drodze wojny. Zmanipulowana niemiecka opinia publiczna wierzyła w tę wersję, mimo że to formalnie Rzesza wypowiedziała wojnę Rosji i Francji oraz najechała Belgię.
Dość powszechne w Niemczech były antybrytyjskie resentymenty, wyrażające się np. w popularnym pozdrowieniu „Boże ukarz Anglię” – „On ukarze ją” (Gott straffe England – Er straffe es). Slogan ten widniał m.in. na cygarach, popielniczkach czy kartach dań. Według Wojciecha Kossaka: „Wystąpienie Anglii na wielką arenę wojenną wywołało u Niemców paroksyzm wściekłości, a objawiał się on w sposób tak trywialny i dziecinny, że bodaj czy inna nacja wpadłaby nawet w największej pasji na podobne koncepta”.
Złudzenia kajzera. Wbrew buńczucznym zapowiedziom cesarza, że wojna skończy się, zanim liście opadną z drzew, przeciągała się ona na kolejne miesiące i lata, bezlitośnie drenując zasoby ludzkie, materiałowe i finansowe.