W czwartek 18 stycznia 1945 r. Erna miała prowadzić lekcje w szkole. W starszych klasach brakowało części uczniów, bo zabrano ich do usuwania śniegu z umocnień. Bunkry i rowy przeciwpancerne przygotowano jeszcze latem poprzedniego roku. Wtedy nikt oczywiście nie brał poważnie pod uwagę, że wróg może przekroczyć granice ojczyzny. Do dzisiaj mieszkańcy miasteczka mieli nadzieję, że polowe umocnienia zdołają powstrzymać nieprzyjaciela. Wszyscy wiedzieli, że front został przełamany. Łudzono się jednak, że gdyby zagrożenie było rzeczywiście duże, polowe fortyfikacje wypełniłyby się żołnierzami i bronią, a przecież na razie nikt większych oddziałów w pobliżu miasteczka nie widział.
O piętnastej wszyscy – i nauczyciele, i uczniowie – wysłuchują komunikatu Wehrmachtu. Poprzedniego dnia Rosjanie zbliżyli się do Dąbrówna na odległość pięćdziesięciu kilometrów. Gdyby nadal posuwali się w tym tempie, będą w miasteczku jeszcze dzisiaj! Erna prosi kierownika szkoły, Stegena, o zezwolenie na natychmiastowe odesłanie dzieci do domów. Gdy wychodzi ze szkoły, mija ją biegiem jeden z uczniów, dzisiaj już nieobecny na lekcjach. Pędzi na stację. – Do widzenia! Pewnie już nigdy się nie zobaczymy!
Miał rację. Nie zobaczyli się.
Na poczcie tłoczy się kilkanaście kobiet z paczkami, ale korespondencji nie przyjmują. Naczelnik jest nieugięty. Nie może niczego przyjąć, nie ma to zresztą sensu. Wie, że nikt już żadnych przesyłek stąd nie odbierze. Wiele kobiet płacze, niektóre złorzeczą, jedna strasznie przeklina. W tych paczkach mają rzeczy, które chcą wysłać w głąb Rzeszy z nadzieją na ich uratowanie. W ratuszu zastępca burmistrza Grabenhof i szef miejscowego NSDAP Wassel co chwilę dzwonią do powiatu w sprawie pociągów ewakuacyjnych, ale ostródzki starosta na razie nie widzi zagrożenia.