Podłoga w łazience mieszkania przy Skolimowskiej była warta zdartych paznokci i wyszczerbionych noży. Tak przynajmniej uznała Maja Ganszyniec, gdy ją zobaczyła. Siedziały na tej posadzce z kieliszkami wina we dwie: Maja Ganszyniec, pracująca na całym świecie projektantka w roli gościa, i Zuzanna Fruba, architektka wnętrz, autorka książek i właścicielka mieszkania. Oglądały niewielkie kafelki, osobiście wydłubane i oskrobane przez Zuzannę, i podziwiały koncept nikomu nieznanego designera – terakociarza sprzed dekad. Ledwie dwa metry biało-czarnej terakoty ułożonej w kratę, a nadawały charakter łazience. A może i całemu mieszkaniu. A w pewnym sensie – także dwudziestoleciu międzywojennemu w designie, tak myślały.
Maja i śląskie chodniki
Był rok 2009. Zuzanna Fruba, absolwentka warszawskiej ASP, wyjeżdżała na stałe z Polski, bo tak zdecydowały uczucia, a Maja Ganszyniec do niej wracała. Właśnie ukończyła londyński Royal College of Art, miała doświadczenie zdobyte w mediolańskich pracowniach, m.in. staż w Atelier Mendini. Mogła zostać w Londynie, bo uczelnia proponowała jej współpracę. Mogła zostać w Mediolanie i pracować w studiu architektonicznym, w którym współtworzyła projekt urbanistyczny terenów wybrzeża koło Szanghaju. Mogła pracować gdzie bądź. Ale wracała, bo i w jej przypadku tak podpowiadało serce.
W Warszawie, którą z czasem miała polubić, docenić, ale która wtedy nie wydawała jej się przyjazna, szukała miejsc przypominających któryś z dwóch ważnych dla niej domów z dzieciństwa. Wnętrz i stylów, które ją ukształtowały.
Te dwa domy to osobna historia. Zbudowane w 1931 i 1935 r. przez pradziadków Mai – Pawła i Marię Kuczerów, miały skrzynkowe okna, mosiężne gałki i zamknięcia oraz ducha lat 30.