Obliczyli, że przez te wszystkie lata zaangażowali tutaj potężne siły – 68 osób. Zmieniali się prezydenci Warszawy (3 razy), konserwatorzy zabytków (4 ekipy), właściciele inwestycji (3 spółki), a oni niezmiennie szlifowali projekt. Mocno przeżywali każde przysłowiowe wbicie łopaty, każdą ekspertyzę archeologiczną czy konserwatorską, które nierzadko skutkowały zwrotem akcji i wpływały na ostateczny efekt.
– Wyzwanie było ogromne – podkreśla architekt Michał Sadowski – przywrócić do życia katedrę przemysłu, wyjątkową na skalę europejską. Wokół olbrzymich, ponad stuletnich hal: kotłowni, maszynowni, kesonu i rozdzielni, miały stanąć biurowce i apartamentowiec, a potem także hotel butikowy. Wszystkie budynki musiały przemawiać tym samym językiem architektury, zarówno w proporcjach, jak i w wyglądzie elewacji, tak aby ich odbiór był spójny. Nowo postawione są stonowane w formie, dzięki czemu nie konkurują z historycznymi.
Spektakularnie podupadła
Elektrownia, która rozświetliła stolicę na początku ubiegłego stulecia, czekała na taką modernizację od 2003 r., kiedy wygaszono jej kominy. Od tej chwili odgrodzony od miasta budynek ulegał samodegradacji. W momencie przystąpienia do rewitalizacji groziło mu zawalenie. Ściany zewnętrzne, oparte na szkielecie stalowym, miały grubość jedynie 12 cm. Zachodzące we wnętrzu pod wpływem warunków atmosferycznych reakcje chemiczne, wywołane pozostałościami siarczków i innych związków zawartych w węglu, spowodowały korozję konstrukcji stalowej. Uległy jej nawet elementy nowe, zabezpieczające. Wszystko się chybotało, a cegłę można było „ot tak, wyjąć ręką z muru”. Zabytek udało się uratować dosłownie w ostatniej chwili. Dziś architekci w anegdotach wspominają przychodzące tutaj na żer kojoty i wybujale dziką, niespotykaną nigdzie indziej w Warszawie roślinność.