Ile czasu zajęło Ci przygotowanie najlżejszego krzesła na świecie (tylko 1600 g!) i dlaczego było to dla Ciebie takie ważne?
Moje projekty są długodystansowe, z reguły mija 5 lat, nim dojdzie do ich wdrożenia. Ultraleggera to efekt fascynacji ultralekkością, ale też myślenia o tym, że społeczeństwo się starzeje, a taki mebel rozwiązuje problemy ludzi, którzy nie mogą podnosić ani przesuwać ciężkich rzeczy. Poza tym jest bardzo trwały, solidny – nie ugnie się nawet pod naciskiem tony! Można przekazywać go z pokolenia na pokolenie, a gdy się już wyeksploatuje, poddać recyklingowi. Powstaje bowiem w technologii monomateriałowej, więc wróci do życia jako nowy metal i będzie można ponownie go użyć.
Krzesło jest rzeczywiście bardzo wygodne i można je podnieść jednym palcem!
Ludzie zakochują się w tej wadze. W firmie mamy starszą panią, która sprząta biuro. Zauważyłem, że gdy robi sobie przerwę na kawę, to zawsze siada na tym „krzesełku jak piórko”.
Fascynację obróbką stali masz chyba zapisaną w genach – jesteś trzecim pokoleniem w rodzinie, które się tym zajmuje. Jak doszło do powstania rodzinnej firmy?
To był impuls, pojawił się po prezentacji w 2007 r. mojego pierwszego projektu, stołka PLOPP, na targach Salone del Mobile w Mediolanie, jeszcze w sekcji studenckiej. Wcześniej w ogóle takiej działalności nie planowaliśmy. Więcej – gdybyśmy wiedzieli, jak będzie trudno, pewnie nawet nie próbowalibyśmy. Ale spłynęły pierwsze zamówienia, do tego z różnych stron świata, i pomyślałem, że trzeba natychmiast podjąć wyzwanie. Byłem wtedy skupiony na doskonaleniu technologii. Zauważałem jednak, że wielu projektantów bierze w swoje ręce produkcję. To był wyraźny trend.