Niewiele dróg prowadzi przez Dolinę Capertee położoną nad rzeką o tej samej nazwie w australijskiej Nowej Południowej Walii, a wszystkie są gruntowe: nieutwardzone, piaszczyste i kręte. Jedne urywają się nagle, inne zwężają do szerokości turystycznej ścieżki. Natomiast sam Kanion Capertee jest jednym z najszerszych na świecie – szczodrze rozpościera się między wypiętrzonymi grzbietami płaskowyżów. Przez tysiące lat tereny te zamieszkiwali Aborygeni, pierwszego Europejczyka dolina zobaczyła dopiero 200 lat temu.
Dziś z Sydney jedzie się tam samochodem ponad trzy godziny. – Traktuję to jako wstępną część procesu regeneracji – mówi duńska graficzka Kristine Lindbjerg Hansen, która razem z mężem Michaelem zbudowała w dolinie swój dom. Pierwszy raz przyjechali w te okolice, gdy Michael był duńskim konsulem w Australii. Odwiedzili wtedy znajdujące się na Liście światowego dziedzictwa UNESCO Góry Błękitne, które swoją nazwę zawdzięczają olejkom eterycznym uwalniającym się z liści eukaliptusa i tworzącym nad konarami widoczną z oddali błękitną poświatę. Na romantyczny weekend w 12. rocznicę ślubu wybrali jednak mniej obleganą przez turystów Capertee Valley. Położona bardziej na uboczu i trudniej dostępna od Gór Błękitnych dolina ornitologom znana jest ze znakomitych stanowisk do obserwacji ptaków, a archeologom – z naskalnych rysunków aborygeńskiego ludu Wiradjuri.
Graficzne przedstawienia rąk i sylwetek ludzkich, tarcz, włóczni, bumerangów pochodzą sprzed 2000 lat. Hansenów zaś okolica zafascynowała dzikością. Nie należą tam do rzadkości spotkania z żerującymi w trawie kangurami, wombatami żującymi korę czy lisem, imigrantem jak Hansenowie, choć introdukowanym w Australii wcześniej i z innych powodów – mianowicie w celach łowieckich, nie dyplomatycznych.