Podróżując po Algierii, natkniemy się na obronne miasta-góry Mozabitów. Na północne rubieże Sahary zepchnęły ten lud fale najeźdźców z Półwyspu Arabskiego. Należące do Mozabitów osady, gęste od domów jak termitiery, fascynowały modernistów. Le Corbusier, zwany papieżem stylu międzynarodowego, chętnie przywoływał w swojej architekturze te formy, zaobserwowane np. w Ghardai, największym z mozabickich miast.
Historia zna wiele przykładów wspólnot, które zdecydowały się na fizyczne oddalenie od prześladującej je większości. Posępne zamczyska katarów, heretyków zwalczanych przez papiestwo, zwiedzić można, jeżdżąc z narażeniem życia krętymi drogami we wschodnich Pirenejach. Dwuosobowym citroënem 2CV w wersji dostawczej wozili mnie tamtędy Jan Szpakowicz, polski emigrant i architekt wizjoner, oraz jego ówczesna partnerka. Do dziś wspominam ogrom granitowych masywów, zamki jak z filmów fantasy oraz przestrzeń załadunkową francuskiego blaszaka, w której przetaczałem się na zakrętach niczym worek kartofli.
Praca jako medytacja
Grupy ludzi, podobnie jak jednostki, wybierały osobność od zawsze i prawdopodobnie takim ruchom zawdzięczamy istniejące do dziś, mimo globalizacji, zróżnicowania kulturowe i polityczne. Tym możemy tłumaczyć migracje ludności w dobie paleolitu, neolitu, a nawet w czasach wielkich starożytnych cywilizacji – od królestw wywodzących się z delty Tygrysu i Eufratu po Imperium Rzymskie.
Mnie najbardziej frapują ruchy powstające w reakcji na nowoczesność, zwłaszcza na kolejne rewolucje przemysłowe. Dehumanizację procesów cywilizacyjnych na początku ery industrialnej podkreślały wspólnoty wyrosłe z protestantyzmu, wyznające etos rzemiosła i traktujące pracę manualną jako swoistą medytację. Ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych, twórcy podstaw „białej Ameryki”, to m.