Krytyka betonozy pojawiała się już wcześniej, choćby w przypadku rynku we Włocławku, zamienionego w 2013 r. w rozgrzaną patelnię. Nigdy jednak nie była tak silna jak teraz. Nic dziwnego. Klimat daje się wszystkim we znaki, a betonoza osiągnęła masę krytyczną po dwóch dekadach fundowania Polakom pustynnych placów, bez rosnących tam wcześniej drzew. W zeszłym roku opisał to doskonale Jan Mencwel, który betonozę uczynił tytułem swojej książki.
Odwrót od zieleni dotyczył nie tylko placów czy osiedli, ale i publicznej architektury. Ledwie śladową liczbę naśladowców znalazł architekt Marek Budzyński, który pod koniec lat 90. zaprojektował Bibliotekę Uniwersytetu Warszawskiego ze spektakularnym ogrodem na dachu. Decydujący głos mają bowiem inwestorzy i wąsko pojmowany rachunek ekonomiczny. Nawet Budzyńskiemu nie udało się przeforsować projektu Świątyni Opatrzności ukrytej pod zielonymi połaciami dachów. Kościół uznał koncept za kosztowny oraz „mało sakramentalny i zbyt nowatorski”.
Ulice jak parkowe alejki
Tym bardziej nie dorobiliśmy się zadrzewionych wieżowców na miarę słynnego Bosco Verticale w Mediolanie ani takich zwrotów akcji jak w Seulu, gdzie odtworzono koryto rzeki wraz z zielonymi bulwarami w miejscu wielopoziomowej arterii.
Coś jednak drgnęło. Z wolna przybywa realizacji i zamiarów, w których przyroda coraz silniej dochodzi do głosu.
Z przykładem koreańskiej stolicy kojarzą się w ograniczonym wymiarze posunięcia warszawskich władz, które od niedawna systemowo zazieleniają śródmieście, realizując projekt Nowe Centrum Warszawy. Redukują też ruch aut i uwalniają przestrzeń dla pieszych oraz rowerzystów. Nowe drzewa posadzono w zeszłym roku wzdłuż ul. Marszałkowskiej. Trwa przebudowa i zazielenianie tzw.