Pierwotnie pomysł kupienia i wyremontowania domu pod Barceloną nie spotkał się z euforią moich bliskich – wspomina Andrzej Kareński-Tschurl, który jednak zrealizował swoje marzenie. „Nie przesadza się starych drzew” – powtarzała żona. Córka z większą delikatnością doradzała kilka wypadów do Hiszpanii przed podjęciem ostatecznej decyzji. Mówiła, że trzeba tam być wiosną i latem, jesienią i zimą, nie ulegać wakacyjnemu entuzjazmowi, kiedy wszystko wydaje się piękne i nie widzi się żadnych mankamentów. Miała rację, chociaż każdy kolejny wyjazd w upatrzone miejsce – do położonej o 10 km od stolicy Katalonii Badalony – utwierdzał w przekonaniu, że wybór jest idealny: „prowincjonalna, ze wszystkimi zaletami życia w miasteczku, pozwala szybko i łatwo dostać się do wspaniałej metropolii”.
Gospodarz od lat uważa Barcelonę za najatrakcyjniejsze miasto w Europie. Mentalnie blisko mu do pogodnych i żywiołowych, a zarazem rozsądnych Katalończyków. Podoba mu się ich duma, choćby z powodu muzeum ilustrującego związki z imperium rzymskim, które sięgało nieodległej Tarragony. I już nie do końca anegdotycznie traktuje ich wywody na temat znalezionej tu niewielkiej figurki, zwanej Wenus z Badalony. Podobno mogłaby konkurować ze swą bardziej znaną imienniczką rodem z Milo.
W Polsce świeżo upieczeni Badalończycy mieszkają w słynącym z porządku i racjonalności Poznaniu, w zrewitalizowanej dzielnicy Jeżyce, pełnej secesyjnych kamienic, w sąsiedztwie Teatru Nowego i Opery. To świat, w którym głęboko zapuścili korzenie i trudno byłoby ich stąd wyrwać na zawsze. Na szczęście nie muszą wybierać. Chcą dzielić życie na dwa domy i czerpać korzyści z obu lokalizacji.
Zośka obieżyświat
Punktem zwrotnym w rodzinnych rozmowach o zakupie domu zagranicą okazało się przyjście na świat przedstawicielki trzeciej generacji.