Hardcorowy Kraków
Robert Konieczny, katowicki architekt, pokazuje zupełnie inną twarz Krakowa
Katowic miałeś blisko do Krakowa. To był jakiś ważny dla Ciebie kierunek?
Niespecjalnie. Wielu znajomych lubiło w weekend wyskoczyć do Krakowa, a odkąd powstała autostrada A4, robili to nagminnie, bo 20 lat temu Katowice miały dużo mniej do zaoferowania. Ale mnie nie ciągnęło do Krakowa i słabo znałem to miasto.
Kraków zwykle się kocha albo mu się zazdrości. Obojętność wobec niego jest raczej niespotykana.
To nie była z mojej strony obojętność, raczej ignorancja. Miasto obrzydziły mi szkolne wycieczki, przymusowe zwiedzanie Wawelu czy Sukiennic. Młodego człowieka to raczej odstręcza, nie zachęca. Dopiero po latach zacząłem odkrywać Kraków, ale już na własnych warunkach.
Zacząłeś tam wykładać na prywatnej uczelni?
I to był ten impuls. Miałem zajęcia na wydziale architektury Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Nie odbywały się one w głównym gmachu za Mostem Kotlarskim, ale w zaadaptowanym obiekcie w środku poprzemysłowego Zabłocia. I wtedy zobaczyłem, że Kraków to nie tylko Stare Miasto, ale ma znacznie więcej twarzy. Zabłocie od razu mi się spodobało. Z sali wykładowej widziałem dawną fabrykę Oskara Schindlera. Trwała wtedy jej częściowa przebudowa na potrzeby MOCAK-u, czyli Muzeum Sztuki Współczesnej. Wszędzie wokół budowano, dzielnica się przeobrażała.
Górnoślązak polubił Kraków, gdy odkrył w nim znajome, przemysłowe klimaty?
Co ja zrobię, że bardziej mniej ciągnie w takie miejsca niż do kamieniczek przy Rynku. Ale jeszcze na studiach zachwyciła mnie Brama do Miasta Zmarłych, czyli kaplica na cmentarzu Prądnik Czerwony.